Kiedy dziesięć miesięcy temu Władimir Putin brylował podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi jego bliscy współpracownicy zapewniali go, że Rosja jest wystarczająco bogata by poradzić sobie ze skutkami finansowymi wiążącymi się z potencjalną ingerencją na Ukrainie, twierdzą anonimowo oficjele zaangażowani w toczące się wówczas dyskusje.
Ta konkluzja wygląda dzisiaj jak poważny błąd. Rosja podniosła stopy procentowe do niebezpiecznego poziomu i wydała co najmniej 87 miliardów dolarów, czyli 17 proc. rezerw walutowych by powstrzymać upadek rubla. Jak dotąd nic to nie dało.
Mimo obietnic finansowych deklarowanych w Soczi Putin musi stawić czoła największemu kryzysowi ekonomicznemu od 1998 r., kiedy dewaluacja rubla i niewypłacalność Rosji były odczuwalne w skali globalnej. Sankcje nałożone przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską i w większym stopniu spadające ceny ropy naftowej pochłaniają rezerwy walutowe, które mimo międzynarodowych protestów ośmieliły Putina do aneksji Krymu.
To właśnie rezerwy walutowe wiele mówią o działaniach podejmowanych przez Władimira Putina od załamania z końca lata 90. po wojnę z Ukrainą. Kiedy dzięki drożejącej ropie naftowej rezerwy puchły stały się symbolem potęgi gospodarczej Rosji i dumą Putina.
Trzej oficjele rządowi określili lutowe dyskusje jako kluczowe dla sposobu myślenia Putina o Ukrainie. Seria spotkań poprzedziła decyzję o udzieleniu pomocy Wiktorowi Janukowyczowi, którego zmiotła fala protestów.