Podniesienie stóp procentowych przez Fed w przyszłym roku, wbrew powszechnym oczekiwaniom inwestorów, nie jest wcale przesądzone. – Ze stopami procentowymi mam problem od 2010 r., kiedy już wydawało się, że inflacja odbija, a kapitał płynął na rynki wschodzące. Już wtedy uważałem – zresztą nie tylko ja – że Fed zacznie podnosić stopy procentowe. Od tego czasu żyjemy w przeświadczeniu, że już za kilka miesięcy, za pół roku stopy nie tylko w USA zaczną rosnąć, bo inflacja się rozbudzi w ślad za ożywieniem gospodarczym na świecie. Każdego roku rynek weryfikuje te oczekiwania negatywnie. Dlatego piąty rok z rzędu nie chciałbym przepowiadać, że stopy wzrosną – przyznaje Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji w Investors TFI.
To jednak nie czysta przekora skłania Niedzielewskiego do ostrożnego traktowania rynkowego konsensusu. Jak przekonuje, nie brakuje argumentów za tym, żeby Fed jeszcze nie zacieśniał polityki pieniężnej. – Nie widać, żeby inflacja na całym świecie była w trendzie wzrostowym. W Europie tendencja jest dokładnie odwrotna – deflacyjna. Wyjątkiem są może USA, gdzie inflacja rzeczywiście wynosi ok. 2 proc., jednak ostatnie spadki cen surowców nie zapowiadają jej dynamicznego wzrostu. Nie wydaje mi się, żeby Fed miał się spieszyć z podwyżką stóp. Wiadomo zresztą, że nie tylko sama inflacja skłania Rezerwę Federalną do bardziej jastrzębiego nastawienia, ale również inne czynniki ekonomiczne, np. wzrost produkcji przemysłowej. Jednak przegrzania amerykańskiej gospodarki, mierzonego innymi wskaźnikami, również nie widać. Od kilku lat porusza się ona w stałym tempie. Najlepszym tego przykładem jest ten rok – w I kw. dynamika PKB, w ujęciu kwartalnym, była ujemna, w II kw. znów zdecydowanie dodatnia. Ta lokomotywa cały czas jedzie do przodu, ale się jeszcze nie rozpędziła tak, żeby trzeba było ją hamować. Podsumowując – myślę, że podwyższenie stóp przez Fed nastąpi później, niż tego oczekują rynki – konkluduje Niedzielewski.
Wywołana pośrednio niskimi stopami procentowymi w USA, trwająca czwarty rok hossa na rynku polskich obligacji skarbowych zaskoczyła wszystkich, również dyrektora inwestycyjnego Investors TFI. Ale to nie znaczy, że się skończyła. – Wiele czynników wskazuje, że wkrótce inwestorzy zagraniczni zaczną traktować nasze obligacje podobnie do czeskich – zwraca uwagę Niedzielewski. – Od kilku lat gospodarka naszych południowych sąsiadów podąża za gospodarką niemiecką. Czesi mają podobną inflację i bardzo podobne stopy procentowe. Różnica w rentowności bundów i obligacji czeskich jest niewielka, rzędu 20–30 pkt bazowych. Oprocentowanie naszych papierów dziesięcioletnich wynosi teraz 2,7–2,8 proc., czeskich – 1 proc. Gdybyśmy więc poszli śladem Czech, rentowność polskich obligacji skarbowych mogłaby jeszcze zdecydowanie spaść (ceny mocno wzrosnąć) – przekonuje. – Jeżeli miałoby się tak stać, to w ciągu najbliższego roku–półtora. Ubiegłoroczny wyskok rentowności (spadek cen) naszych obligacji wydawał się już sygnałem odwrócenia trendu, tak się nie stało. Dopóki trend trwa, należy się go trzymać – radzi Niedzielewski.
Jakie są jego prognozy dla rynku akcji? – Teoretycznie może się wydarzyć wszystko. Nie można wykluczyć krachu na wzór 2011 r. Ale czy to zmieni trend na światowych rynkach akcji? Wtedy go nie zmieniło i teraz też go nie zmieni. Korekta, która trwa już od kilku tygodni, nie jest moim zdaniem początkiem zmiany trendu – ani w USA, ani w Europie, ani w Polsce. Brakuje przesłanek, które były bardzo czytelne w 2000 r. i w 2007 r. – w tym momencie nie ma sygnałów, które by świadczyły, że dzieje się coś złego z gospodarką, z zyskami spółek itd. Pamiętajmy, że nawet w 2011 r., po 20-proc. spadku, amerykański indeks S&P500 pół roku później był na historycznych szczytach. Korektę, pewnie jeszcze głębszą niż teraz, traktowałbym jako okazję zakupową – zapewnia dyrektor inwestycyjny Investors TFI.
Czy sierpniowe i wrześniowe zwyżki w segmencie małych i średnich spółek przekreślił już trend spadkowy, w którym poruszały się od końca ubiegłego roku notowania firm o najniższej kapitalizacji? – Moim zdaniem jest to już pierwszy sygnał świadczący o tym, że coś się zaczyna zmieniać. Wzrosła szerokość rynku. 20-procentową korektę, która rozpoczęła się w listopadzie ubiegłego roku, można uznać za zakończoną – sądzi ekspert.