W zeszłym roku na rynku głównym GPW zadebiutowało tylko siedem firm. W tym na razie tyle samo. Czy sytuacja wreszcie się poprawi?
– Przyszły rok zapowiada się znacznie lepiej niż obecny. Powinniśmy zacząć odczuwać napływ kapitałów do PPK oraz dodatkowy zastrzyk kapitału związany z przekształceniem OFE – komentuje Jan Rekowski, dyrektor w DM PKO BP. Dodaje, że w kwestii IPO jego biuro wyraźnie obserwuje ożywienie wśród potencjalnych emitentów oraz zainteresowanie możliwymi transakcjami po stronie funduszy. – Podobnie jak w 2017 r., według naszej oceny, pierwszy impuls dadzą spółki kontrolowane przez fundusze PE, a następnie pojawią się emitenci prywatni – uważa Rekowski. Liczy też, że duże transakcje będą w stanie przyciągnąć inwestorów zagranicznych, którzy w ostatnim okresie odwrócili się od Warszawy.

W podobnym duchu wypowiada się Ryszard Czerwiński, partner zarządzający Trigonem DM. Podkreśla, że rynek czeka na duże, płynne spółki, ze sprawdzonym modelem biznesu i powtarzalnymi wynikami. Wiele wskazuje na to, że ofert już zawsze będzie na GPW mniej niż kilka lat temu, ale mogą one być większe i lepszej jakości. Podobnego zdania jest Arkadiusz Bociąga, menedżer w departamencie rynków kapitałowych Santander BM. – Transakcje, które spotkają się z zainteresowaniem inwestorów, będą musiały mieć relatywnie większy rozmiar niż te, które obserwowaliśmy historycznie – mówi. Dodaje, że płynność akcji nabiera coraz większego znaczenia i można się spodziewać, że pojawi się raczej kilka transakcji rocznie o wartości kilkuset milionów złotych każda niż kilkanaście ofert po kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów.
Umiarkowanym optymistą co do rynku IPO w 2020 r. jest Bartosz Krzesiak, dyrektor w Navigator Capital Group. Jego zdaniem trzeba przede wszystkim odbudować zaufanie do rynku oraz pobudzić go poprzez zachęty dla spółek i inwestorów. – To będą długotrwałe działania, których efekt nie będzie widoczny w perspektywie roku, a może nawet i dwóch lat. Raczej nie spodziewam się dużego IPO w przyszłym roku, a jeśli nawet, to będzie to zdarzenie bardziej o charakterze incydentalnym niż takie, które pociągnie za sobą kolejne duże emisje – uważa Krzesiak.