Węgierskie kłopoty z gospodarką

Banki nie chcą już udzielać pożyczek w walutach obcych, a gospodarka rozwija się najwolniej od 15 lat. To jedynie ekonomiczne aspekty węgierskiego kryzysu

Publikacja: 24.10.2008 03:18

Gdyby wybory parlamentarne na Węgrzech odbyły się dziś partia premiera Ferenca Gyurcsanya przegrałab

Gdyby wybory parlamentarne na Węgrzech odbyły się dziś partia premiera Ferenca Gyurcsanya przegrałaby je z prawicą Viktora Orbana

Foto: PAP/EPA

Małe senne miasteczko Bezenyie otula dym. Popołudniową ciszę przerywa ostry dźwięk piły. – Będziemy palić drzewem jak za dawnych czasów. Będzie taniej. Na gaz nas już nie stać. Dobrze, że nie zburzyliśmy pieca – mówi Zsoltan Kiss.

Kryzys czaił się powoli, ale teraz wybuchł z całą siłą. Do domu Zsoltana wprowadza się właśnie córka z mężem i trójką dzieci. Po pięciu latach spłacania kredytów małżeństwo przegrało walkę o niezależność. – Kiedy braliśmy kredyt na 15 lat, mąż zarabiał więcej, niż wynosiła średnia krajowa. Wzięliśmy w leasing samochód. Meble, lodówkę i telewizor kupiliśmy na kredyt. Potem zaczęło być ciężko. Przed kilku dniami mąż stracił pracę. To katastrofa. Wracamy do rodziców. Wszystko szlag trafił – płacze 30-letnia Monika.

Węgrzy zaczynają się bać. Na razie nic nie drożeje. Nikt nie wykupuje artykułów w sklepach. Nie ma kolejek. Nie ma, bo ten kryzys jest inny. Ludzie nie mają pieniędzy. Ale telewizyjne dzienniki przykuwają do foteli całe rodziny. Niemal każdy śledzi rozpaczliwe wysiłki rządu.

W środę Centralny Bank Węgier (Magyar Nemzeti Bank) podwyższył stopy procentowe aż o 300 punktów bazowych. – To trucizna o opóźnionym działaniu. Dramatyczne posunięcie zmierzające do zatrzymania fali odpływu zagranicznego kapitału dowodzi, że rząd nie radzi sobie w trudnej sytuacji, a bank chce umocnić forinta – uznał dziennik „Nepszabadszag”. Te 11,5 procent to najwyższa wartość głównej stopy procentowej na Węgrzech od 2004 r. Dla wielu węgierskich rodzin obecna lekcja okazała się zbyt bolesna.

Mąż pani Moniki pracował w filii zakładów General Motors w Szentgotthard na zachodzie Węgier. Przed kilku dniami kierownictwo zakładów wyrzuciło na bruk 700 pracowników. Każdego dnia węgierskie media informują o nowych bankructwach. – Nie ma popytu, a bank oznajmił nam, że nie dostaniemy pożyczki – rozkłada bezradnie ręce szef Zakładów Drobiarskich w Zalaegerszege. W czwartek splajtował nawet zakład produkujący nawozy sztuczne w Petfurdo. – Musieliśmy zwolnić 600 pracowników – mówi dyrektor Isztvan Blazsek.

[wyimek]Kredytowe kłopoty widać na budapeszteńskim rynku nieruchomości. Przed kilku laty mieszkania sprzedawały się na pniu. Dziś deweloperzy wstrzymują inwestycje, a na chętnych czeka 30 tys. lokali[/wyimek]

[srodtytul]Zapomnijcie o pożyczaniu walut[/srodtytul]

Węgierskie banki coraz częściej odmawiają swoim klientom udzielenia kredytów w obcych walutach. Czarną serię zapoczątkował węgierski oddział Bayerische Landesbank. O podobnych działaniach myślą też węgierski OTP i oddział austriackiego Erste Banku. – To poważny cios zwłaszcza dla klasy średniej. Tylko 10 procent wszystkich kredytobiorców spłaca pożyczki w forintach. Ale banki też się boją. – W ciągu trzech miesięcy forint osłabił się w stosunku do dolara o 30 proc. – mówi pracownik MKB Bank.

– Ja już nie mogę dalej zaciskać zębów. Wszystko stoi. Remont mieszkania. Auto. Na nic mnie nie stać – skarży się Imre Demeter z Szegedu. – Jak długo to jeszcze potrwa?

W najgorszej sytuacji są ci, którzy mieszkają w wynajętych mieszkaniach, wpłacili zaliczkę na własny dom i chcieli wziąć kredyt. Niemal z dnia na dzień banki odmówiły realizacji przyrzeczonych umów. – Nie mam pieniędzy, nie mam mieszkania, nie wiem, co myśleć o przyszłości – mówi 22-letni Ferenc Pumb z Hegyesalom.

Ferenc ożenił się kilka miesięcy temu. Jest elektrykiem, ale pracuje w zakładach piwowarskich, bo w jego zawodzie nie ma ofert. Bank odmówił mu kredytu, bo z dnia na dzień stał się niewiarygodny.

Kredytowe kłopoty widać na budapeszteńskim rynku nieruchomości. Przed kilku laty mieszkania sprzedawały się na pniu. Dziś deweloperzy wstrzymują inwestycje, a na chętnych czeka 30 tysięcy lokali.

– Żyje się coraz gorzej – mówi Laszlo Sajtos, pracownik Węgierskich Kolei Państwowych. – Raz po raz dostajemy po głowie. Rząd ogranicza dotacje do leków, gazu, ogrzewania. Obcięto 30 tysięcy etatów w administracji rządowej i samorządowej. Realne płace spadły o 5 procent. A teraz jeszcze dowiaduję się, że może upaść mój fundusz emerytalny – dodaje.

[srodtytul]Finanse publiczne do naprawy[/srodtytul]

Węgry mają poważne kłopoty – przyznaje „Rz” Imre Boros, były minister w prawicowym rządzie Viktora Orbana odpowiedzialny za kontakty z Unią Europejską. – Po Islandii to Węgry mogą być kolejnym krajem na czarnej liście. Ale żeby było jasne, u nas chore nie są banki, ale państwo. Winny nie jest krach, ale potworne zaniedbania węgierskiej gospodarki.

Węgry mają niesamowite zadłużenie. Powszechne zwiększanie wydatków socjalnych doprowadziło do wzrostu deficytu sektora finansów publicznych do najwyższego poziomu w Unii Europejskiej. W 2007 r. ten deficyt sięgnął 5 proc. PKB (w Polsce spadł do 2 proc.), a dług publiczny stanowił już 65,8 proc. PKB (44,9 proc. w Polsce).

W ubiegłym roku węgierska gospodarka wzrosła tylko o 1,1 procent, najmniej od 1993 r. – Dziś, kiedy inne kraje Unii przelewają do sektora bankowego setki miliardów euro, aby zapobiec kryzysowi, nas po prostu na to nie stać. Banki przegrywają na całej linii. Czeka nas wzrost cen, bezrobocie, stagnacja gospodarcza – ostrzega Boros.

– Musieliśmy zrobić korektę dotyczącą wzrostu gospodarczego na ten rok. Zamiast 2,4 proc. będzie 1,8 proc., a inflacja wyniesie 6,4 proc. – mówi wiceminister finansów Laszlo Keller.

Węgrzy domagają się przedterminowych wyborów. Dziś na prawicę Viktora Orbana głosowałoby już 55 proc. Węgrów. Ale mniejszościowy rząd premiera Ferenca Gyurcsanya trzyma się mocno, a prawica nie godzi się na wspólne gaszenie pożaru. – Najpierw wybory, potem recepty – mówi lider Fideszu Viktor Orban.

Kłótnie polityków wzmagają frustracje społeczne. – Rodzą przeświadczenie, że nic nie da się zrobić, że kręcimy się w jakimś diabelskim zaklętym kole – mówią zrezygnowani mieszkańcy Budapesztu.

Wieczory na budapeszteńskiej ulicy Vaci nie są już takie jak kiedyś. Do luksusowych sklepów prawie nikt nie zagląda. Światła jakby przyblakły. Kawiarnie świecą pustkami. Za to ulicami Budapesztu i innych węgierskich miast coraz częściej maszerują młodzi ludzie w czarnych uniformach. Wzywają do dymisji skompromitowanego szefa rządu. Także do rozprawienia się z Romami. – Populizm władzy i krach gospodarczy to doskonała pożywka dla skrajnej prawicy – ostrzega „Magyar Nemzet”.

Małe senne miasteczko Bezenyie otula dym. Popołudniową ciszę przerywa ostry dźwięk piły. – Będziemy palić drzewem jak za dawnych czasów. Będzie taniej. Na gaz nas już nie stać. Dobrze, że nie zburzyliśmy pieca – mówi Zsoltan Kiss.

Kryzys czaił się powoli, ale teraz wybuchł z całą siłą. Do domu Zsoltana wprowadza się właśnie córka z mężem i trójką dzieci. Po pięciu latach spłacania kredytów małżeństwo przegrało walkę o niezależność. – Kiedy braliśmy kredyt na 15 lat, mąż zarabiał więcej, niż wynosiła średnia krajowa. Wzięliśmy w leasing samochód. Meble, lodówkę i telewizor kupiliśmy na kredyt. Potem zaczęło być ciężko. Przed kilku dniami mąż stracił pracę. To katastrofa. Wracamy do rodziców. Wszystko szlag trafił – płacze 30-letnia Monika.

Pozostało 87% artykułu
Finanse
Rośnie unijne wsparcie start-upów
Finanse
Mnogość pożyczek dla przedsiębiorstw w regionach
Finanse
Polskie akcje dalej w czołówce. Miesiąc złota i srebra
Finanse
Będzie konkurs dla członków Rady Fiskalnej
Finanse
Jak przestępcy ukrywają pieniądze? Kryptowaluty nie są wcale na czele