W niemieckich kręgach politycznych pojawił się pomysł na ratowanie strefy euro: rozszerzenie jej o zdrowsze kraje Europy Środkowej i Wschodniej. To zaskakująca idea, bo do tej pory wydawało się, że problemy krajów południowej Europy będą zniechęcać do przyjmowania kolejnych krajów. Ale o sprawie pisze wprost najlepszy niemiecki dziennik gospodarczy „Handelsblatt”.
„W coraz większym stopniu postrzegają oni (przedstawiciele niemieckiego rządu – red.) sąsiadów ze Wschodu nie jako zagrożenie, ale jako szansę dla wspólnej waluty” – pisze gazeta. W ich opinii kraje te mogłyby się przyczynić do umocnienia zasad gospodarki rynkowej w strefie euro i tym samym zadziałać jako przeciwwaga dla etatystycznego południa Europy. Jako ci zdrowi kandydaci wymieniane są Polska, Czechy, Estonia i Bułgaria.
Kłopoty z wypłacalnością Grecji, której może nie uratować kontestowany przez tamtejsze związki zawodowe pakiet reform, zachęcają ekonomistów i polityków do pracy koncepcyjnej. Co zrobić, aby w przyszłości uniknąć ekspansji budżetowej w poszczególnych państwach strefy euro, która rykoszetem uderza w innych posługujących się wspólną walutą? Bo polityka pieniężna jest jedna, ale polityk budżetowych 16. I choć powinny one spełniać kryteria z Maastricht, to w praktyce państwa bezkarnie łamią te reguły albo, w patologicznym przypadku Grecji, po prostu wysyłają do Brukseli fałszywe dane.
Recept pojawia się wiele. Najmniej zaskakujące i najdalej idące są propozycje zacieśnienia współpracy w strefie euro. Zdaniem euroentuzjastów, głównie we Francji, wspólna waluta miała być wstępem do wspólnej polityki gospodarczej. Dziennik „Financial Times” zacytował w ubiegłym tygodniu anonimowego francuskiego polityka w Paryżu, który miał powiedzieć tak: „Grecka tragedia to prawdopodobnie najlepsza droga, żeby pchnąć debatę naprzód. To może być przebudzenie dla wszystkich”.
Jak taka dalsza integracja miałaby wyglądać? Edouard Balladur, były premier i polityk bliski obecnemu francuskiemu prezydentowi, przedstawił w „Le Figaro” konkretną propozycję. Każdy z 16 rządów miałby przesłać budżet do zatwierdzenia przez większość w strefie euro, jeszcze zanim przedstawi go w krajowym parlamencie. Oczywiście chodzi o „ogólny trend fiskalny”, czyli prawdopodobnie wielkość deficytu oraz o wiarygodność przygotowanych wyliczeń. Pamiętając francuskie problemy z deficytem sprzed kilku lat, trudno sobie wyobrazić entuzjazm samego Paryża do wysyłania swojego planu finansowego do Brukseli. Ale pomysł jest, dyskusja może się zacząć.