Prof. Stanisław Gomułka wywołał dyskusję na temat finansów państwa, która przez kilka dni toczyła się w Internecie. Szermierkę na słowa „Rz” prześledziła w e-mailach ekonomistów (korespondencję udostępnił nam prof. Gomułka). Pretekstem była wypowiedź Marka Belki, prezesa NBP, który w jednym z wywiadów powiedział, że sytuacja fiskalna Polski w 2000 roku czy też raczej w 2001 roku była znacznie gorsza niż teraz.
[srodtytul]Jak liczyć deficyt[/srodtytul]
– Istotnie, tzw. dziura Bauca, czyli deficyt sektora finansów publicznych prognozowany w budżecie na rok 2001, była oceniona na ok. 90 mld zł. W relacji do PKB było to dużo więcej niż w 2009, a nawet w tym roku – mówi Stanisław Gomułka, ekonomista BCC. – Ale ok. 13 – 15 mld zł wynikało z przyjęcia przez Sejm pod koniec rządów AWS szeregu ustaw, które nowy Sejm usunął. W ocenie Gomułki szacunki wydatków dokonane przez Jarosława Bauca i tak były w kilku pozycjach zawyżone. – Prawdziwy deficyt sektora, z którym przyszło się Belce jako nowemu ministrowi finansów wówczas borykać, wynosił około 60 mld zł – wylicza ekonomista BCC. – Jednocześnie relacja długu publicznego do PKB wynosiła na koniec 2000 roku 36,8 proc. PKB, a teraz sięga 51 proc.
Z kolei Bogusław Grabowski, prezes Skarbiec Asset Management Holding, uważa, że także teraz dług i deficyt są zawyżone. – Pamiętać musimy o konieczności dokonania korekty deficytu i długu o te jego części, które wynikają z reformy emerytalnej – przypomina Grabowski. – A więc dla 2010 roku trzeba obniżyć deficyt o 2,8 proc. PKB (1,5 proc. wynika z przekazywanej dla OFE części składki na ubezpieczenia, jakie otrzymuje ZUS i 1,3 proc. z obsługi obligacji w portfelach OFE), a dług o 14,9 proc. PKB. Wiadomo przecież, że ta część deficytu i długu nie generuje ani skutków popytowych (inflacyjnych), ani efektu wypychania inwestycji prywatnych, nie generuje więc negatywnych skutków makroekonomicznych. Tak więc deficyt wynosi 4,7 proc. PKB, dług zaś ok. 40 proc. PKB.
[srodtytul]Nasz drogi dług[/srodtytul]