– Zachęcamy wszystkich do dyskusji bez żadnych tabu – powiedział wczoraj Jose Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Bruksela rozpoczyna debatę nad tym, jak ma wyglądać budżet po 2013 roku, czyli po zakończeniu obecnej perspektywy finansowej.
Na razie bez liczb: ma to być dyskusja o zasadach. Skąd brać pieniądze, jak je dzielić i na co wydawać. Czy głównym źródłem finansowania (70 proc. unijnego budżetu) mają pozostać składki państw członkowskich wyliczane w proporcji do ich dochodu narodowego brutto? Unijne instytucje bardzo chciałyby zmiany sytuacji i uniezależnienia się od decyzji 27 rządów, z którymi co kilka lat trzeba ostro negocjować. Tym bardziej że w czasach wysokich deficytów budżetowych chęć przekazywania pieniędzy do wspólnej kasy może jeszcze osłabnąć. Zdaniem KE obecna konstrukcja negocjacji powoduje, że nie mówi się o wspólnych korzyściach, lecz tylko o tym, kto ile na czysto dał pieniędzy do budżetu.
Janusz Lewandowski, unijny komisarz ds. budżetu, wspominał wcześniej wprost o unijnym podatku. W przedstawionym wczoraj dokumencie nie użyto tego słowa, ale mowa jest o „zasobach własnych” UE, co w żargonie oznacza własne podatki. Wymienionych jest kilka opcji pozyskiwania pieniędzy. Pierwsza miałaby obejmować nowe podatki, jak np. od transakcji finansowych, emisji CO2, przewoźników lotniczych. Druga możliwość to ustalenie stałej unijnej proporcji w podatkach już pobieranych na poziomie narodowym, np. VAT lub CIT.
[wyimek]70 procent unijnego budżetu stanowią dziś składki państw członkowskich [/wyimek]
Komfort UE miałby zostać dodatkowo powiększony przez wydłużenie okresu perspektywy finansowej. Obecnie wynosi ona siedem lat, KE proponuje dziesięć lat, z przeglądem na półmetku. Czyli co dekadę odbywałyby się negocjacje o tym, na co wydawać unijne pieniądze. Coroczne negocjacje mogą tylko w niewielkim stopniu zmienić wydatki w danym roku, bo cele zatwierdzone są w wieloletniej perspektywie finansowej.