Europejczycy tną co mogą

Prasa i portale internetowe w krajach najbardziej dotkniętych recesją pełne są rad, jak żyć taniej

Aktualizacja: 15.07.2012 15:06 Publikacja: 14.07.2012 18:21

Europejczycy tną co mogą

Foto: AFP

Turyńska Corso di Roma to najbardziej znana ulica handlowa w mieście. Droższe sklepy pod arkadami, małe knajpki, zwykle zatłoczone głównie miejscowymi, obładowani zakupami cudzoziemcy, bo połowa lipca zazwyczaj była czasem startu letnich wyprzedaży.

Tak było. Dziś to już inne miasto. Trzy na cztery sklepy na Corso di Roma są zamknięte, choć wakacje zaczynają się dopiero w sierpniu. Te otwarte zmieniły się z eleganckich butików w chińskie bądź afrykańskie „mydło i powidło" ze stosami manioku i worków z ryżem przy wejściu. Wewnątrz też jest nie lepiej, ale kupujących sporo.

Pusto w kawiarenkach, a przechodzień pyta, czy może wziąć herbatnik, który dostałam do espresso. W środku nie ma już starszych panów, którzy zazwyczaj przy kieliszku wina czy grappy i papierosie potrafili godzinami dyskutować o tylko dla nich ważnych sprawach.

W restauracji opodal Corso Vittorio Emmanuele II sami cudzoziemcy. – Włosi starają się przeczekać kryzys w domu – słyszę w jednym z niewielu otwartych sklepów z obuwiem, gdzie praktycznie wszystko jest już „Made in China".

Hiszpania: grunt to rodzina

Hiszpanie nie ukrywają, że pomaga im tradycja i nadal duże rodziny, gdzie zawsze łatwiej ukryć finansowe kłopoty. W kraju, gdzie praktycznie co drugi młody człowiek nie może znaleźć pracy, a średnio nie ma jej co czwarty Hiszpan, kilkupokoleniowa rodzina jest prawdziwym wybawieniem. Zwłaszcza gdy ktoś ma stały dochód. Można też liczyć na zasiłki, które jednak rząd chce obniżyć, by zachęcić do bardziej energicznego szukania pracy. Na razie dla najbiedniejszych są w budżecie pieniądze, choćby 700 euro na dopłatę do czynszu.

Hiszpanie jednak się obawiają, że rząd, szukając pieniędzy, weźmie się do dopłat i subsydiów. – Coraz częściej rodzina żyje z jednej pensji. Zdarza się jednak, że żyje z emerytur dziadków, bo nikt nie ma pracy – mówi Gonzalo Garland, ekonomista z madryckiego oddziału IESE Business School.

Grecja wraca do korzeni

O greckim kryzysie napisano już prawie wszystko, łącznie z określeniem daty wyjścia kraju z eurolandu. Mało natomiast wiadomo o przypadkach przedsiębiorczości, która już nie polega na wyjeździe za pracą.

Kiedy wiadomo, że i zagranicą nie jest łatwo, Grecy odkryli wieś. Według oficjalnych danych 2,2 mln z 11 mln mieszkańców Aten znalazło zatrudnienie na wsi bądź tam się przeprowadziło. Uzyskanie kredytu w banku graniczy z cudem, więc przy zakładaniu biznesów – np. hodowli ślimaków – pożyczają od sąsiadów, rodziny bądź wydają na to ostatnie oszczędności.

2,2 mln z 11 mln mieszkańców Aten znalazło pracę na wsi bądź tam się przeprowadziło

Dimitri Sotiropoulos, profesor ekonomii i doradca gospodarczy prezydenta, uważa, że te nagle odkryte przejawy przedsiębiorczości doskonale rokują na przyszłość, bo Grekom zbyt wiele było dane. – Dobrze jeszcze, by rząd zabrał się do tych, którzy nie płacą podatków – mówi.

Na razie w miastach żyje się coraz gorzej. Zarobki w urzędach zmalały przynajmniej o 20 proc., a ci, którzy nadal mają pracę, są coraz bardziej przekonani, że cięcia prowadzą donikąd.

Irlandia: światełko w tunelu

Najprawdopodobniej to Irlandia stanie się pierwszym krajem, który po uzyskaniu pomocy międzynarodowej wyjdzie z kryzysu. Już na ten rok prognozowany jest wzrost PKB o 0,5 proc. Mało, ale już nie recesja.

Tyle że coraz więcej rodzin ma kłopoty z płaceniem nowych podatków, więc część wpływów, na jakie liczy rząd, może pozostać na papierze. Rośnie opozycja w parlamencie. Deputowani namawiają ludzi, by raczej dali się wsadzić do więzienia, niż płacili kolejne 100 euro miesięcznie podatku od nieruchomości.

Politycy z koalicji rządowej przyznają, że prawo nie jest dobre, bo bogaci płacą tyle samo co biedni, ale nowy podatek wydawał się łatwy do pobrania. – Na szczęście na pintę Guinnessa jeszcze nam starczy – mówił Elaine Byrne, wykładowca nauk politycznych w Trinity College w Dublinie.

Turyńska Corso di Roma to najbardziej znana ulica handlowa w mieście. Droższe sklepy pod arkadami, małe knajpki, zwykle zatłoczone głównie miejscowymi, obładowani zakupami cudzoziemcy, bo połowa lipca zazwyczaj była czasem startu letnich wyprzedaży.

Tak było. Dziś to już inne miasto. Trzy na cztery sklepy na Corso di Roma są zamknięte, choć wakacje zaczynają się dopiero w sierpniu. Te otwarte zmieniły się z eleganckich butików w chińskie bądź afrykańskie „mydło i powidło" ze stosami manioku i worków z ryżem przy wejściu. Wewnątrz też jest nie lepiej, ale kupujących sporo.

Pozostało 84% artykułu
Finanse
Polacy ciągle bardzo chętnie korzystają z gotówki
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli