Stopa bezrobocia spadła w USA w listopadzie do 7,0 proc. To najniższy poziom od pięciu lat. Drugi miesiąc z rzędu gospodarka tworzyła więcej niż więcej niż 200 tys. miejsc pracy. Po raz pierwszy też odnotowano znaczący wzrost liczby etatów w budownictwie (17 tys.)  i przemyśle (25 tys.) oferujących nieco wyższe wynagrodzenia (powyżej 25 dol. za godzinę) niż niskopłatne zajęcia w hotelarstwie, czy  barach szybkiej obsługi.

Trudno będzie jednak odwrócić zachwiane proporcje z lat kryzysu. Ciągle na przykład w oferującym wysokie wynagrodzenia sektorze usług finansowych panuje stagnacja na rynku zatrudnienia.  Od czasu wielkiej recesji niskopłatne zajęcia (za takie przyjęto prace o wynagrodzeniach w granicach 7,68 to 13,83 dolara za godzinę) stanowiły zaledwie 21 proc. wszystkich etatów likwidowanych w gospodarce – wynika z obliczeń National Employment Law Project.

Równocześnie jednak prace o wynagrodzeniach z tej kategorii stanowiły aż 58 proc. wszystkich tworzonych na nowo miejsc pracy. Branżami o najszybszym tempie wzrostu zatrudnienia był handel detaliczny oraz gastronomia i przetwórstwo spożywcze. W żadnym z tych sektorów, z których każdy zatrudnił w tym roku ponad 300 tys. nowych pracowników nie płaci średnio więcej niż 11 dolarów za godzinę. Z kolei aż 60 proc. tracących racę stanowili przedstawiciele klasy średniej zatrudnieni w budownictwie, przemyśle, czy sektorze technologii. Efektem był spadek realnych dochodów i stopy życiowej milionów Amerykanów.

Aby odwrócić proporcje potrzeba będą długie miesiące – twierdzą eksperci z National Employment Law Project, a listopadowy raport nie może okazać się jedynie jednorazowym epizodem.

Tomasz Deptuła z Nowego Jorku