Średnie oprocentowanie lokat – w czerwcu tego roku (ostatnie dostępne dane NBP) wynosiło 2,4 proc. dla depozytów zawieranych na okres powyżej dwóch lat – raczej nie zachęca Polaków do powierzenia oszczędności bankom. W tej sytuacji naturalną alternatywą dla lokat wydają się jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych. O tym, że tak rzeczywiście są traktowane, może świadczyć rekordowa popularność funduszy gotówkowych i pieniężnych, których jednostki bywają przedstawiane właśnie jako najbliższy „zamiennik" lokat – od początku ubiegłego roku do końca lipca inwestorzy detaliczni wpłacili do nich prawie o 10 mld zł więcej, niż z nich wypłacili.
Można stracić wszystko
I tu pojawia się pierwszy problem. Żaden produkt inwestycyjny nie może być traktowany jako alternatywa dla lokaty, przede wszystkim dlatego, że wypłaty oszczędności nie gwarantuje Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG). Poza tym inwestycja w jednostki uczestnictwa każdego, nawet najbezpieczniejszego funduszu, może się wiązać ze stratą. W najlepszym wypadku – np. funduszu z ochroną kapitału – może być ona niewielka – równa stopie inflacji w czasie trwania inwestycji. W najgorszym – może sięgać nawet całości zainwestowanej kwoty.
Dopiero ze świadomością tego podstawowego ryzyka można przystąpić do bardziej szczegółowego rozeznania w ofercie TFI.
Im wyższy udział akcji w portfelu funduszu inwestycyjnego – tym wyższe ryzyko, czyli prawdopodobieństwo poniesienia straty. Decydując się na inwestycje w jednostki uczestnictwa funduszy, powinniśmy na samym początku określić, jaką część naszych oszczędności jesteśmy gotowi poświęcić w imię potencjalnie wyższych zysków.
Jeżeli kusi nas średnia stopa zwrotu z inwestycji rzędu 10 proc. w skali roku – lub więcej – możemy wybrać fundusz akcji. Pamiętając jednak, że tyle samo, a nawet więcej możemy stracić w ciągu zaledwie kilku tygodni, a nawet dni.