Jeśli do tej rekordowej kwoty dodamy polski wkład własny, to w tym roku dzięki Unii realizowaliśmy projekty o wartości 35 mld zł. Gros z tych pieniędzy trafiło do firm. Najbardziej widoczne są oczywiście inwestycje infrastrukturalne – drogi, koleje, lotniska, wodociągi czy kanalizacje. Ale unijne pieniądze służyły także wsparciu dla bezrobotnych, szkoleniu dla pracowników i urzędników, inwestycjom przedsiębiorców, uczelni i administracji publicznej itp.
– Projekty infrastrukturalne nie tylko można zobaczyć gołym okiem. To dzięki nim powstaje najwięcej zamówień dla przedsiębiorców i najwięcej miejsc pracy w dosyć krótkim okresie – komentuje Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku. – Rzeczywiście, inwestycje publiczne przyspieszyły dzięki unijnej pomocy. Nadrabiamy w tej kwestii wieloletnie zaległości. Gdyby nie pieniądze z Unii, w czasie kryzysu prawdopodobnie znowu odłożylibyśmy na przyszłość wiele koniecznych projektów – dodaje Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku.
Eksperci podkreślają, że te 35 mld zł, czyli ok. 3 proc. PKB, oczywiście pozytywnie wpłynęło na stan gospodarki w 2009 r. – Ale nie przesadzajmy, nie tylko dzięki pomocy z UE udało się nam uniknąć recesji. Na wzrost PKB miało też wpływ wiele innych czynników – inwestycje sektora prywatnego, popyt konsumpcyjny czy zbawienny wpływ słabego złotego na handel zagraniczny – podkreśla Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.
Od początku naszego członkostwa w Unii otrzymaliśmy ponad 66 mld zł dotacji. Ale fundusze mają też swoją ciemną stronę. Do każdego unijnego euro dokładamy co najmniej 15 eurocentów z budżetu. A to oznacza wydatki z napiętej do granic możliwości kasy państwa. – Realizując projekty współfinansowane z funduszy Unii Europejskiej, zwiększamy nasze zadłużenie – przyznaje Gomułka. – Niebezpiecznie zbliżamy się do konstytucyjnie wyznaczonych granic tego długu.
– Jednak korzyści z inwestycji przeważają nad zagrożeniami dla finansów publicznych – przekonuje Wiśniewski.