Na rzucone znienacka podczas dyskusji (nawet na tematy gospodarcze) hasło „gender budget” brwi rozmówców unoszą się do góry i każdorazowo zapada konsternacja. Pada też sakramentalne pytanie: – To taki budżet układany przez kobiety, w idealnym świecie jak z filmu „Seksmisja”, prawda? Nieprawda.
[srodtytul]Australijski wzorzec[/srodtytul]
– Nie mówimy o budżecie kobiecym, ale wrażliwym na płeć. A taki z definicji odzwierciedla potrzeby obu płci, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Z tej perspektywy rozpatruje się każdą formę publicznych wydatków, jak programy inwestycyjne czy pomoc społeczna, a także dochodów, jak cła, akcyzy i inne podatki – tłumaczy w takiej sytuacji Zofia Łapniewska, ekonomistka i feministka, koordynatorka pierwszego w Polsce badania nad budżetowaniem pod kątem płci. I uśmiecha się, bo do takich pytań w ciągu kilku lat zajmowania się tematem gender budgetingu już zdążyła się przyzwyczaić.
Nie zrozumiałby ich natomiast mieszkaniec antypodów. Tam już w 1984 r. Rhonda Sharp, profesor ekonomii Hawke Research Institute for Sustainable Societies na University of South Australia, po raz pierwszy sformułowała teoretyczne podstawy budżetowania wrażliwego na płeć. Chodziło – mówiąc najprościej – o to, by przy planowaniu analizować skutki poszczególnych dochodów i wydatków finansów publicznych na wyrównywanie szans kobiet i mężczyzn. Propozycje Rhondy Sharp uwzględniono jeszcze w tym samym roku w projekcie budżetu Australii. Wyniki analiz prowadzonych według jej metodologii pokazały m.in., że branża telekomunikacyjna w tym kraju jest sektorem zatrudniającym szczególnie dużo kobiet, co zaowocowało specjalnymi rządowymi programami i wsparciem ze strony władz.
Hasło „gender budget” brzmi też znajomo w Afryce, gdzie od 1995 r. nad układaniem budżetów uwzględniających na równi potrzeby pań i panów pracuje Debbie Budlender, specjalistka Community Agency for Social Enquiry. Zdefiniowała też pięć podstawowych kroków prac nad takim budżetem, które mogą wykorzystywać organizacje pozarządowe.