Fundusze, które w ostatnich miesiącach stały się uosobieniem nowej siły w światowej gospodarce, były jednym z głównym tematów czwartkowych debat podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. I obiektem zarówno pochwał, jak i krytyki.

Sceptycy zwracali uwagę, że rządowe fundusze, inwestujące rezerwy azjatyckich i bliskowschodnich eksporterów, są zbyt mało przejrzyste, a państwowi właściciele mogą je wykorzystać do realizacji politycznych celów. Zwłaszcza jeśli fundusze obejmą udziały w firmach zbrojeniowych, dużych bankach i innych strategicznych spółkach.

Portfele funduszy są coraz grubsze. Jak oceniał w Davos Richard Fuld, szef banku inwestycyjnego Lehman Brothers, sovereign funds zarządzają już aktywami wartymi 2,5 – 3 bln dolarów, a w ciągu najbliższych pięciu lat wartość tych inwestycji może sięgnąć 15 – 20 bln dolarów. – Wzrost wielkości i liczby rządowych funduszy inwestycyjnych jest tak znaczący, że trzeba je uważnie obserwować – podkreślał w Davos Robert Kimmitt, zastępca sekretarza skarbu USA. Lawrence Summers, sekretarz skarbu USA za prezydentury Clintona, zaznaczał zaś, że choć na razie w działaniach funduszy trudno znaleźć powód do krytyki, to jednak mogą one budzić obawy, zwłaszcza o upolitycznienie inwestycji.

Obawy próbowali rozwiać przedstawiciele samych funduszy i ich partnerów inwestycyjnych. – Z naszego doświadczenia wynika, że to długoterminowi, profesjonalni, wręcz modelowi inwestorzy – zachwalał Stephen Schwarzman, szef amerykańskiego giganta private equity, Blackstone. Ponad 9 proc. jego akcji ma niedawno powołany China Investment Corp. Schwarzmannowi wtórował Badar al Saad, dyrektor Investment Authority, podkreślając, że związane z funduszami obawy nie mają realnych podstaw. – Są tylko podejrzenia i nieporozumienia – oceniał szef KIA, który ma m.in. akcje Daimlera i BP.

Podobnie jak w dyskusjach o funduszach także podczas innych debat w Davos wątki gospodarcze przeplatają się z politycznymi. Prezydent Pakistanu Pervez Muszarraf podkreślał wczoraj, że świat powinien oceniać jego kraj pod kątem wzrostu gospodarczego, a nie praw człowieka. Condoleezza Rice, sekretarz stanu USA, dużo uwagi poświęciła natomiast stosunkom z Iranem, zapewniając też, że gospodarka USA jest prężna mimo kryzysu finansów.