Dług publiczny Polski wzrośnie na koniec przyszłego roku do prawie 60 proc. PKB, czyli ok. 900 mld zł – oceniają ekonomiści. Ich zdaniem zaciąganie kolejnych zobowiązań może się przyczynić do osłabienia złotego i odwrotu inwestorów.
Problem rosnącego zadłużenia naszego kraju powinien niepokoić, ale są na świecie państwa, które wręcz toną w długach. Najlepszym przykładem jest ratowana właśnie przez Unię Europejską Grecja. Dla wielu krajów wyzwaniem będzie ograniczenie zadłużenia właśnie do 60 proc. PKB.
Zdaniem Międzynarodowego Funduszu Walutowego tego poziomu rozwijające się gospodarki w ogóle nie powinny przekraczać. Jednak na 58 krajów badanych przez szwajcarski International Institute for Management Development aż w 40 ta wartość jest wyższa. Najbardziej zadłużonym Japończykom obniżenie długu do rekomendowanego poziomu ma zająć 74 lata. – Ostatni kryzys tylko pogłębił problem – mówi Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao. – Wszyscy żyli na kredyt, bo tak rządy pobudzały gospodarkę. Teraz przyszedł czas spłaty.
Najszybciej z długiem uporają się Hiszpanie (do 2019 r.). Grecja czy Islandia, które jeszcze nie tak dawno stały na skraju bankructwa, muszą natychmiast wdrożyć drastyczne reformy, ale nawet wówczas ich dług publiczny spadnie poniżej 60 proc. PKB po 2030 r.
Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, ostrzega jednak, aby nie traktować wszystkich zadłużonych krajów jednakowo. – Cięcie wydatków w Grecji będzie równoznaczne z powrotem do recesji. Ale nie ma innego wyjścia – podkreśla były wiceminister finansów. – W pozostałych gospodarkach ograniczanie długów musi następować stopniowo, tak aby wzrost gospodarczy na tym nie ucierpiał – dodaje.