Kosztem podatników, konkurencji na rynku, dosłownie każdym kosztem politycy budują sobie zaplecze. Opinia: dobre, bo duże i nasze nic nie straciła na aktualności. Tak jednoznaczne ustawienie polityki budowania narodowych czempionów nie jest zrozumiałe w wielu krajach świata. Bo kryzys finansowy zmienił optykę opinii publicznej i wielu dziś akceptuje większą ingerencję państwa w gospodarce, bo łączy się ona z jednym przyziemnym celem – zachowanie miejsc pracy.
– Jak najbardziej kibicuje powstaniu narodowych czempionów. Nasz kraj nie ma marek, które byłyby znane na świecie tak jak np. Airbus. Państwo powinno wspierać proces kreowania takich firm i ich siły w świecie, ale musi to robić bardzo ostrożnie, w wielu przypadkach bowiem odgórne kreowanie czempionów kończyło się fiaskiem i stratą państwowych pieniędzy – mówi "Rz" prof. Witold Orłowski, PricewaterhouseCoopers.
Wzorcem tej polityki w Europie są Francja i Niemcy. Każdy francuski prezydent od czasów Charlesa de Gaulle'a miał ciągoty do chronienia narodowych liderów w bankowości, budowie samolotów i farmacji. Do tego dołączył przemysł maszynowy, a ostatnio prezydent Nicolas Sarkozy postanowił stworzyć narodowego czempiona także w telewizji, bo nie może ścierpieć, że Brytyjczycy mają BBC, a Francja nie ma podobnej rozgłośni.
Ostatnio zaś Sarkozy nie może się pogodzić się z tym, że ich pupilek Alstom przegrał przetarg na dostawy składów pociągów dla Eurostara w konkurencji z Siemensem. W Niemczech zaś kanclerz Angela Merkel coraz częściej idzie torem wytyczonym przez Sarkozy'ego.
Ostatnio nie zgodziła się, aby hiszpańska firma budowlana Actividades de Construccion y Servicios kupiła niemieckiego Hochtiefa. – Firma ta jest wizytówką niemieckiej technologii, więc rząd i kanclerz uważają, że jej struktury przemysłowe i centrala powinny pozostać w Essen – oświadczył kilka dni temu rzecznik Merkel Steffen Seibert.