Ceny żywności na pogrążonej w kryzysie Białorusi, mimo że większość reguluje rząd, w I półroczu poszybowały o 36,2 proc. Teraz władze przygotowują obywateli na kolejne podwyżki.
– Białoruś z Rosją i Kazachstanem wejdą niebawem do Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej (wzorowanej na UE – red.), gdzie nie będzie granic celnych; dlatego różnic cenowych być nie może, poza składową zawierającą koszty transportu – zapowiedział na konferencji prasowej Igor Fomin z Ministerstwa Gospodarki.
Mińsk zdecydował więc wczoraj, że nie będzie przedłużał wprowadzonego w końcu maja zamrożenia cen podstawowych artykułów. Zapowiada stopniowe odejście od cen regulowanych, ale „będzie to się działo równolegle z wprowadzaniem socjalnej ochrony ludności" – deklaruje urzędnik, nawet nie próbując tłumaczyć, skąd w pustej kasie państwa znajdą się na to pieniądze.
Do tego roku ceny na Białorusi dzięki rządowemu regulowaniu były najniższe w regionie. W kwietniu władze częściowo je uwolniły. Towary podrożały z dnia na dzień. Dlatego z końcem maja rząd zamroził na miesiąc ceny towarów tzw. socjalnego przeznaczenia, m.in. chleba, mleka, serów, mięsa, kaszy, mąki, herbaty i kawy. Teraz znów zezwala na wzrost cen. Na żywności się jednak nie skończy. Jak podaje portal Chartia97, na jesieni szykują się podwyżki opłat za usługi komunalne. Będą też podwyżki cen prądu, gazu, wody i ciepła, bo większość surowców Białoruś importuje.
Rainer Lindner z niemieckiej komisji ds. stosunków gospodarczych z Europą Wschodnią mówił „Deutsche Welle", że sytuacja na Białorusi powoduje, że jej atrakcyjność inwestycyjna spadła do zera.