Wakacje na rynkach finansowych upłynęły w większości pod znakiem wzrostu cen aktywów uważanych za ryzykowne. Komentatorzy wysuwają różne przyczyny minihossy na światowych giełdach i umocnienia euro względem dolara oraz jena. Większość jest przekonana, że rynki rosły, bo banki centralne na świecie – od Chin przez Europejski Bank Centralny po amerykańską Rezerwę Federalną – wreszcie zaczną działać. Moim zdaniem, wzrost oparty jedynie na nadziei na dodruk pieniądza nie może trwać wiecznie i już wkrótce może przyjść rozczarowanie.
Z największymi nadmiernie rozbudzonymi oczekiwaniami przyjdzie się zmierzyć Europejskiemu Bankowi Centralnemu. Na ostatnim posiedzeniu prezes Mario Draghi zasugerował możliwość skupowania obligacji, ale już w kwestii szczegółów tej operacji nie był zbyt wylewny.
Zapewne wkrótce zapoznamy się z kolejnym zgrabnym akronimem na rynku finansowym. Od wybuchu kryzysu finansowego były już TARP, TALF czy QE w Stanach Zjednoczonych. Europa pod tym względem nie ustępowała Amerykanom kreatywnością, tworząc ELA, LTRO, EFSM, EFSF, ESM, SMP. Żaden z tych magicznych skrótów gospodarki światowej nie zbawił, a obecnie jedyna przewaga amerykańskich akronimów nad europejskimi to zgrabniejsze brzmienie.
Nowy program zakupu obligacji przez EBC, nieważne jak atrakcyjnym akronimem zostanie ochrzczony, będzie mógł po raz kolejny kupić trochę więcej czasu rządom na uporządkowanie finansów publicznych i pobudzenie wzrostu gospodarczego. Strategia przesuwania problemów na przyszłość ma już bardzo ograniczony termin przydatności do spożycia dla rynków finansowych. Zakupy obligacji same w sobie nie rozwiążą też żadnego z podstawowych problemów zagrożonych krajów. Z pewnością skup przeprowadzony przez EBC obniżyłby koszty obsługi długu na peryferiach strefy euro, ale czy zagwarantowałby też dyscyplinę fiskalną? Wątpię.
Zakupy obligacji zwiększą wolną gotówkę w sektorze bankowym, ale czy to zapewni większy dostęp kredytów dla firm i gospodarstw domowych, czy też raczej rozkręci ponownie spekulację na rynkach towarowych? Obstawiałbym raczej to drugie. Czy luźniejsza polityka monetarna pomoże odzyskać konkurencyjność krajom z południa strefy euro na wewnętrznym rynku unii monetarnej? Raczej nie. Jednak bez uruchomienia takiego programu europejskim politykom może po prostu zabraknąć czasu (i pieniędzy!) na wynegocjowanie i wdrożenie prawdziwych działań naprawczych. Do utrzymania jedności strefy euro niezbędne jest jej przekształcenie w unię fiskalną (stopień koordynacji fiskalnej to kwestia negocjacji). Inaczej nieograniczone zakupy obligacji na rynku wtórnym szybko zmienią euro ze wspólnej strefy walutowej w unię wspólnej i wysokiej inflacji.