Pani stojąca przede mną w kolejce do kasy w hipermarkecie francuskiej sieci Carrefour pije już drugą buteleczkę wody Evian, po 15 juanów za sztukę (według średniego kursu NBP 1 juan to ok. 55 groszy). Pan stojący za mną robi to samo. Jest rzeczywiście bardzo gorąco. Ja też piję wodę, tyle że wybrałam lokalną markę. Kosztuje ułamek tego, co skłonni są zapłacić Chińczycy.
Chińczycy nie zmieniają swoich przekonań o tym, że najlepsze jest dla nich to, co najdroższe
Zwiedzanie Wielkiego Muru czy pekińskiego Zakazanego Miasta w takim upale to katorga, ale krajowi turyści znacznie chętniej niż cudzoziemcy są skłonni do kupowania wszelkich gadżetów, które takie zwiedzanie może uprzyjemnić.
Kapelusz-parasolka na głowę? 50 juanów. Stroik cesarzowej na głowę dla małej dziewczynki bądź cesarska korona dla niemowlaka, który przysypia w markowym wózku? 20 juanów. Wachlarz? – wyjściowa cena 30, ale spada błyskawicznie. Tak samo zresztą jak wszystkie pozostałe.
Przewodniki, lody, napoje. Jest i podaż, i popyt. Wejście do Zakazanego Miasta – pięknie odrestaurowanego pałacu cesarskiego – 60 juanów, wjazd kolejką na Wielki Mur – 80.
Pieniądze płyną jak rzeka, a Chińczycy chętnie idą z jej prądem. Nawet potem, kiedy dopadają ich handlarze z koszulkami z napisem „zjadłem kaczkę po pekińsku, wszedłem na Wielki Mur", co w końcu dla nich nie jest specjalnym osiągnięciem. Tutaj nikt nie mówi, że nie warto wydawać pieniędzy na „chińską tandetę". Tutaj się po prostu kupuje.