Polskie kino często ostatnio opowiada o tych, którzy nie dają sobie rady z życiem, a bohaterami filmów czyni dzieci. Damian Ul w „Sztuczkach” Andrzeja Jakimowskiego gra syna skromnej ekspedientki, który – razem ze starszą siostrą pracującą na zmywaku – próbuje odzyskać ojca. Bohater „Wszystko będzie dobrze” Tomasza Wiszniewskiego (w tej roli Adam Werstak) widział, jak ojciec zapił się na śmierć. Teraz chłopiec biegnie znad morza do Częstochowy, żeby błagać Matkę Boską o zdrowie dla umierającej na raka matki. Dostojewski z „Pora umierać” (Kamil Bitau) wychowuje się w domu dziecka.
Damian, Adam i Kamil są w tych filmach bardzo przekonujący. Wnoszą na ekran prawdę. Grają czy są na ekranie z własnymi przeżyciami i własną wrażliwością? Młodych wykonawców reżyserzy nie szukają dziś w agencjach aktorskich. – Tam są najczęściej dzieci przyprowadzane przez matki leczące własne kompleksy – mówi reżyser Tomasz Wiszniewski. – Mają być piękne i wspaniałe. Niestety, zwykle są kompletnie plastikowe. Takie słodkie dziewczynki z lalkami Barbie w rękach. W reklamówkach się sprawdzają, ale w kinie nie.
Na świecie dzieci są profesjonalistami. Wyszkolone na kursach, potrafią zagrać wszystko. Obserwowałam w Cannes Haleya Joela Osmenta i Evana Bonifanta. Udzielali wywiadów ze swobodą George’a Clooneya, ale też uczyli się technik aktorskich od trzeciego roku życia.– W Polsce nie ma przemysłu filmowego, nie ma więc szkół aktorskich dla dzieci – wyjaśnia Wiszniewski.Do telewizji często trafiają mali klienci agencji albo latorośle aktorów. Twórcy filmowi ruszają w Polskę, sami pukają do szkół.
– Wiedziałem, że do „Wszystko będzie dobrze” muszę szukać chłopca z niezamożnej rodziny, który wiedziałby, czym jest alkoholizm – opowiada reżyser.Po wielu tygodniach poszukiwań pojechał na Mazury, na tereny nieco oddalone od jezior, gdzie nie ma ani przemysłu, ani węgla, gdzie żyje się bardzo ciężko. – Znalazłem Adama w domu, gdzie było mnóstwo dzieci. W bardzo biednej rodzinie, która od pół roku żyła bez prądu. Adam wymyślił sobie, że zostanie kiedyś piekarzem, bo wtedy nigdy nie będzie głodny. Dorota Kędzierzawska nie korzysta z agencji aktorskich, nie lubi castingów. – Kilka razy namówiono mnie, by dać ogłoszenie do prasy, ale jeszcze nie znalazłam w ten sposób dziecka. Swoich młodych aktorów znajduje zwykle przez przypadek, na ulicy, w ostatniej chwili. Kamil z „Pora umierać” grał już u niej małą rolę w „Jestem”.
– Wypatrzyłam go w szkole, w Chełmnie – wspomina Kędzierzawska. – Coś nabroił i mama nie chciała go puścić na spotkanie ze mną. W końcu się zgodziła i przyszedł jako jeden z ostatnich. Był najlepszy. Kiedy potrzebowałam chłopca do „Pora umierać”, rozmawiałam z wieloma kandydatami. I nic. Aż kiedyś zadzwonił do mnie Kamil. Ot, tak sobie, pogadać. Pomyślałam, że to jest mój Dostojewski.