Rz: Byłem przekonany, że ostatnim reżyserem, który mógł zrobić komedię o Hitlerze, był Chaplin, autor „Dyktatora” z 1940 r., a każda próba komediowego przedstawienia wodza III Rzeszy po II wojnie światowej – jest moralnie podejrzana
Piotr Lachmann: Chaplin napisał w autobiografii, że gdyby wiedział o obozach koncentracyjnych, nie nakręciłby „Dyktatora”. Obrońcy komedii Levy’ego posługują się jednak argumentem, że kiedy Amerykanie uczynili z Hitlera bohatera popkultury – satyry, komiksu i komedii – najbardziej oburzył się organ prasowy SS. Powoływał się na führera, który podobno najbardziej bał się właśnie tego, że będzie przedstawiany jako błazen. Dlatego zwolennicy „Adolf H. Ja wam pokażę” uważają, że Hitlera trzeba ośmieszać, bo tylko tak można go ostatecznie zniszczyć. Skuteczność tego myślenia potwierdzają doniesienia prasowe o grupach neonazistów niemieckich wybierających się na film w zorganizowany sposób. Widać, że miny im zrzedły. Wychodzą z kina przygnę-bieni.
Czy ktoś wcześniej pokazywał Hitlera jako błazna?
Bertolt Brecht. W latach 20. widział wystąpienie Hitlera w monachijskim cyrku i utrzymywał wtedy, że to postać komiczna, błazen. Ale zmienił zdanie, czego dowodem jest „Kariera Artura Ui”.
Być może film irytuje neonazistów, przede wszystkim jednak rozwadnia odpowiedzialność Hitlera i Niemców za zbrodnie wobec ludzkości. Zacznijmy od tego, że zwłaszcza dziś, kiedy media i reklama manipulują nami – eksponowanie roli Goebbelsa, który z rozmachem kieruje hitlerowską propagandą, jest niezwykle podejrzanym sposobem usprawiedliwiania nazizmu.