Rz: Co pan pomyślał po przeczytaniu scenariusza „Nightwatching”? To był dla pana film o funkcji i roli sztuki czy może opowieść o artyście, który ze szczytu spadł na dno i umarł w nędzy?
Martin Freeman:
Myślę, że jedna i druga interpretacja jest uprawniona. Ale dla mnie jako aktora ważniejsza była historia człowieka. Wszyscy słyszeliśmy o Rembrandcie, znamy jego obrazy. Jednak niewiele o nim wiemy. Dlatego interesującym wyzwaniem wydało mi się wcielenie w jego postać, dogrzebanie się do prawdy o nim i o jego życiu.
Peter Greenaway sugeruje, że podczas pracy nad „Strażą nocną” Rembrandt odkrył spisek elit, a jego upadek to zemsta podejrzanych, którzy bezlitośnie go zniszczyli. Zgadza się pan z tą teorią?
Przyjąłem ją, bo inaczej nie znaleźlibyśmy z Peterem wspólnego języka. I starałem się nasycić postać Rembrandta prawdą psychologiczną, pokazać go jako człowieka wrażliwego, cierpiącego, przeżywającego wielki dramat, a jednocześnie hardego i niedającego się złamać.