Wrażliwy i hardy Rembrandt

Rozmowa z Martinem Freemanem. Odtwórca głównej roli w „Nightwatching” opowiada o swojej współpracy z Peterem Greenawayem

Aktualizacja: 31.10.2007 01:58 Publikacja: 31.10.2007 01:57

Wrażliwy i hardy Rembrandt

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Co pan pomyślał po przeczytaniu scenariusza „Nightwatching”? To był dla pana film o funkcji i roli sztuki czy może opowieść o artyście, który ze szczytu spadł na dno i umarł w nędzy?

Martin Freeman:

Myślę, że jedna i druga interpretacja jest uprawniona. Ale dla mnie jako aktora ważniejsza była historia człowieka. Wszyscy słyszeliśmy o Rembrandcie, znamy jego obrazy. Jednak niewiele o nim wiemy. Dlatego interesującym wyzwaniem wydało mi się wcielenie w jego postać, dogrzebanie się do prawdy o nim i o jego życiu.

Peter Greenaway sugeruje, że podczas pracy nad „Strażą nocną” Rembrandt odkrył spisek elit, a jego upadek to zemsta podejrzanych, którzy bezlitośnie go zniszczyli. Zgadza się pan z tą teorią?

Przyjąłem ją, bo inaczej nie znaleźlibyśmy z Peterem wspólnego języka. I starałem się nasycić postać Rembrandta prawdą psychologiczną, pokazać go jako człowieka wrażliwego, cierpiącego, przeżywającego wielki dramat, a jednocześnie hardego i niedającego się złamać.

Jak przygotowywał się pan do zagrania Rembrandta?

Oglądałem jego obrazy. Chciałem zrozumieć, jak patrzył na świat, domyślić się, jaka osobowość mogła kryć się za ciemnymi barwami, jakich używał, za grą świateł. Fizycznie nie musiałem się bardzo zmieniać, bo jestem do niego podobny, mam taki sam owal twarzy. Głównie więc studiowałem scenariusz. I muszę przyznać, że po prostu uczyłem się na pamięć dialogów i monologów. Codziennie wkuwałem około dziesięciu stron tekstu. Rzadko się zdarza, by aktor wygłaszał na ekranie tak długie przemowy.

„Nightwatching” jest bardzo teatralne. Czy w stworzeniu postaci Rembrandta pomogło panu doświadczenie wyniesione ze sceny?

Z pewnością. Przez całe lata występowałem w sztukach najwybitniejszych dramatopisarzy: od Szekspira przez Czechowa aż do Arthura Millera. „Nightwatching” było trochę jak przedłużenie tego doświadczenia. Scenografia, kostiumy, oświetlenie – wszystko na planie przypominało teatr. Filmowcy chcą zwykle sprawiać wrażenie, że rejestrują na taśmie zwyczajne życie. Peter Greenaway odwrotnie. Podkreślał teatralność swojego filmu. A poza tym w kinie naprawdę bardzo rzadko zdarza się, by aktor przez dziesięć minut mówił do kamery. Mnie takie monologi, dzięki teatralnemu treningowi, nie tremowały.

Jakie wskazówki dawał panu Greenaway?

Peter nie prowadzi aktorów za rękę. Bardzo uważnie dobiera obsadę, a potem zostawia aktorom swobodę. Zwykle instruował mnie jedynie, gdzie mam stać i jak się poruszać, by idealnie wpisać się w obraz i światło, które ustawiali razem z operatorem. Ale sprawy interpretacji roli pozostawiał mnie. I chyba lepiej. Peter traktuje kino jak plastyczną instalację. Dla mnie liczy się przede wszystkim opowiadanie historii.

Wielu widzów odnosi wrażenie, że pokazał pan Rembrandta jako pierwszego w dziejach reżysera filmowego.

To mnie cieszy, bo sam dla siebie tak właśnie go zdefiniowałem. Jego gra światłem i cieniem jest szalenie filmowa. Podobnie jak szyfrowanie w obrazie przekazu o spisku i zbrodni.

W kinie znamy pana głównie z komedii. Czy rola Rembrandta stanie się punktem zwrotnym w pana filmowym wizerunku

Czy ja wiem? Dla mnie nic się nie zmieni, bo nigdy nie uważałem się za komika. Ale mam nadzieję, że reżyserzy wreszcie we mnie dostrzegą aktora dramatycznego. Bo ostatnio obsadzali mnie głównie w filmach lekkich i przyjemnych. Nawet mi się to podobało, bo dobrze się na planie bawiłem. Ale tęskniłem za innym repertuarem. Każdy dzień przynosi ludziom radości i smutki. Nie chciałem ograniczać się wyłącznie do jednej strony życia. Najpełniejsze role niosą zarówno śmiech, jak i płacz.

Czy jest rola, którą chciałby pan zagrać?

Tak, ale nie w kinie, lecz w teatrze. To Hamlet. Niestety, czas płynie i mam na nią coraz mniejsze szanse. A w filmie? Bardzo wysoko cenię Loacha, Leigha, Meadowsa. A jakby tak dalej marzyć, to o roli u Francisa Forda Coppoli, którego wprost uwielbiam. No, Steven Spielberg też nie jest zły...

Podczas zdjęć do „Nightwatching” spędził pan kilka miesięcy w Polsce. To był interesujący czas?

Bardzo. Nigdy przedtem nie byłem w Polsce. Kręciliśmy we Wrocławiu. Niestety, byłem niemal przez cały czas na planie, przed kamerą. Zazdrościłem kolegom, którzy miewali wolne dni i mogli robić wycieczki do Warszawy, Poznania czy Krakowa. Ale obiecałem sobie, że kiedyś jeszcze do Polski wrócę.

Martin Freeman – aktor teatralny i filmowy, ur. 8 września 1971 r. w Aldershot w Anglii.

Skończył Central School of Speech and Drama i dostał angaż w National Theatre. Występował w serialach telewizyjnych, grał epizody w filmach, ale zauważony został dopiero jako dubler w filmie „To właśnie miłość” Richarda Curtisa. Potem trafiał głównie do komedii. Zagrał m.in. w „Wysypie żywych trupów”, „Autostopem przez galaktykę”, „Rozstaniach i powrotach”, „Confetti”.Rola Rembrandta w „Nightwatching” przełamuje ten komediowy wizerunek. W życiu prywatnym związany jest z aktorką Amandą Abbington.

bh

Rz: Co pan pomyślał po przeczytaniu scenariusza „Nightwatching”? To był dla pana film o funkcji i roli sztuki czy może opowieść o artyście, który ze szczytu spadł na dno i umarł w nędzy?

Martin Freeman:

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu