Rz: Dlaczego wybitny operator zaczyna reżyserować?
Lajos Koltai: To pewnie naturalny krok, choć przyznam, że nie marzyłem o reżyserii. Mam swoją pozycję jako operator, przez lata współpracowałem z Istvanem Szabo, zrobiłem zdjęcia do ponad 70 filmów, które powstawały na całym świecie. Koledzy czasem pytali: „Kiedy coś sam wyreżyserujesz?”. Odpowiadałem: „Spokojnie, czekam na dobry scenariusz”. Aż wreszcie taki moment przyszedł. Przeczytałem „Los utracony” Imre Kertesza. Byłem wtedy w Maroku, pracowałem przy „Malenie” Giuseppe Tornatorego. I pomyślałem, że jeszcze nigdy w życiu niczego tak nie przeżyłem. Ta historia chłopca trafiającego do obozu koncentracyjnego wstrząsnęła mną. Kiedy wróciłem do Budapesztu, znajomy skontaktował mnie z Kerteszem. Umówiliśmy się w kawiarni, a on położył przede mną pierwszą wersję scenariusza. Po tygodniu spotkaliśmy się znowu. Rozmawialiśmy o filmie, który mógłby powstać, aż wreszcie Kertesz spytał: „A może sam byś go wyreżyserował?”. Dzisiaj jestem szczęśliwy, że się odważyłem. Film spotkał się z niezwykłym przyjęciem. Dostawałem e-maile z całego świata, polecał mi go sprze-dawca w sklepie płytowym w Nowym Jorku. Tak zostałem reżyserem. W najlepszym momencie mojego życia.
Teraz pokazuje pan swój drugi film. Teoretycznie zupełnie inny od „Losu utraconego”, ale jest coś, co łączy te dwa tytuły. To pamięć. W „Losie...” przywołuje pan pamięć o tragedii Holokaustu, w „Wieczorze” broni pan wspomnienia człowieka o wielkiej miłości.
To dla mnie bardzo osobiste wyzwanie. Kręciłem ten film po śmierci obojga rodziców. Myślałem też o babci, która była ogromnie ważną osobą w moim życiu. Umarła niemal na moich rękach, gdy miałem 12 lat. Słyszałem jej ostatni oddech. Matka przeżyła szok, więc wszystkie formalności spadły na mnie. W jednej chwili wydoroślałem. Potem życie potoczyło się szybko. Babcia żyła we mnie, była moją wielką miłością, rozmawiałem z nią w każdej dobrej i złej chwili. Ale przyszedł moment, gdy pamięć o niej zaczęła się zacierać. I nagle, po przeczytaniu „Wieczoru” Susan Minot, zdałem sobie sprawę, że kiedyś ona do mnie wróci, tak jak dawna, zapomniana miłość wraca do bohaterki tej książki. Nie miałem wątpliwości, że to znów jest film dla mnie, zwłaszcza że scenariusz napisał Michael Cunningham, znawca kobiecej duszy, autor „Godzin”.
Pański „Wieczór” balansuje między życiem a śmiercią, teraźniejszością a przeszłością, rzeczywistością a wspomnieniem.