Zachować dawną miłość w pamięci

Jeden z najlepszych operatorów świata opowiada o swojej nowej pasji – reżyserii i o filmie „Wieczór”

Publikacja: 05.11.2007 01:27

Zachować dawną miłość w pamięci

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Dlaczego wybitny operator zaczyna reżyserować?

Lajos Koltai: To pewnie naturalny krok, choć przyznam, że nie marzyłem o reżyserii. Mam swoją pozycję jako operator, przez lata współpracowałem z Istvanem Szabo, zrobiłem zdjęcia do ponad 70 filmów, które powstawały na całym świecie. Koledzy czasem pytali: „Kiedy coś sam wyreżyserujesz?”. Odpowiadałem: „Spokojnie, czekam na dobry scenariusz”. Aż wreszcie taki moment przyszedł. Przeczytałem „Los utracony” Imre Kertesza. Byłem wtedy w Maroku, pracowałem przy „Malenie” Giuseppe Tornatorego. I pomyślałem, że jeszcze nigdy w życiu niczego tak nie przeżyłem. Ta historia chłopca trafiającego do obozu koncentracyjnego wstrząsnęła mną. Kiedy wróciłem do Budapesztu, znajomy skontaktował mnie z Kerteszem. Umówiliśmy się w kawiarni, a on położył przede mną pierwszą wersję scenariusza. Po tygodniu spotkaliśmy się znowu. Rozmawialiśmy o filmie, który mógłby powstać, aż wreszcie Kertesz spytał: „A może sam byś go wyreżyserował?”. Dzisiaj jestem szczęśliwy, że się odważyłem. Film spotkał się z niezwykłym przyjęciem. Dostawałem e-maile z całego świata, polecał mi go sprze-dawca w sklepie płytowym w Nowym Jorku. Tak zostałem reżyserem. W najlepszym momencie mojego życia.

Teraz pokazuje pan swój drugi film. Teoretycznie zupełnie inny od „Losu utraconego”, ale jest coś, co łączy te dwa tytuły. To pamięć. W „Losie...” przywołuje pan pamięć o tragedii Holokaustu, w „Wieczorze” broni pan wspomnienia człowieka o wielkiej miłości.

To dla mnie bardzo osobiste wyzwanie. Kręciłem ten film po śmierci obojga rodziców. Myślałem też o babci, która była ogromnie ważną osobą w moim życiu. Umarła niemal na moich rękach, gdy miałem 12 lat. Słyszałem jej ostatni oddech. Matka przeżyła szok, więc wszystkie formalności spadły na mnie. W jednej chwili wydoroślałem. Potem życie potoczyło się szybko. Babcia żyła we mnie, była moją wielką miłością, rozmawiałem z nią w każdej dobrej i złej chwili. Ale przyszedł moment, gdy pamięć o niej zaczęła się zacierać. I nagle, po przeczytaniu „Wieczoru” Susan Minot, zdałem sobie sprawę, że kiedyś ona do mnie wróci, tak jak dawna, zapomniana miłość wraca do bohaterki tej książki. Nie miałem wątpliwości, że to znów jest film dla mnie, zwłaszcza że scenariusz napisał Michael Cunningham, znawca kobiecej duszy, autor „Godzin”.

Pański „Wieczór” balansuje między życiem a śmiercią, teraźniejszością a przeszłością, rzeczywistością a wspomnieniem.

Tak właśnie to wymyśliłem. Kobieta, która odchodzi ze świata, stara się rozliczyć z życiem, zrozumieć je. A nie jest to łatwe. Pamięć jest wybiórcza, reinterpretuje wydarzenia z przeszłości. Starałem się, by widz mógł razem z Ann swobodnie cofać się w czasie, przekraczać granice jej pamięci i wyobraźni. Chciałem przypomnieć, co w życiu jest ważne. Bo często zdajemy sobie z tego sprawę dopiero w sytuacjach ostatecznych. Ale równie istotna jest dla mnie refleksja, jak mało wiemy o swoich bliskich. Córki Ann dopiero przy łożu śmierci matki poznają jej tajemnicę sprzed 50 lat. Odkryją w matce inną kobietę, niż znały przez całe życie.

W „Wieczorze” zagrała plejada wybitnych aktorek z Vanessą Redgrave i Meryl Streep na czele. I wszystkie one twierdzą, że pracował pan z nimi „jak za dawnych czasów”. Co to właściwie znaczy?

Że na planie byłem blisko nich. Dzisiaj reżyserzy pracują w słuchawkach, wpatrzeni w monitor. Siedzą na krześle i co jakiś czas z daleka wykrzykują swoje uwagi. Ja byłem tuż za kamerą. W przerwach między ujęciami podchodziłem do aktorów i szeptałem im na ucho. Nikt inny tych rozmów nie słyszał. Moje aktorki nie były same, przeżywałem każdą scenę razem z nimi. To pewnie staromodne, ale się sprawdziło.

Zdjęcia do obu pana filmów zrobił Gyula Pados. Są świetne, ale czemu nie staje pan sam za kamerą?

Robię wszystko razem z Gyulem. Uzgadniamy każdy kadr, każde zbliżenie, jazdę kamery. Ale ktoś musi to sfil-mować. Nie można jednocześ-nie zajmować się wszystkim.

Co dalej? Będzie pan autorem zdjęć czy też wciągnęła pana reżyseria?

Nie rezygnuję z pracy za kamerą. Przede wszystkim zawsze stanę u boku Istvana Szabo. Ale przyznaję, że reżyseria stała się dla mnie ważna. Może najważniejsza. Przygotowuję następny film.

Lajos Koltai: operator i reżyser

Urodził się 2 kwietnia 1946 r. w Budapeszcie. Jest stałym operatorem Istvana Szabo, razem zrobili m.in. filmy: „Mefisto”, „Pułkownik Redl”, „Hanussen”, „Sztuka wyboru”, „Kropla słońca”, „Spotkanie z Venus”. Ale pracował też przy filmach europejskich (m.in. „1900: człowiek-legenda” i „Malena” G. Tornatorego) oraz amerykańskich (m.in. „Kiedy mężczyzna kocha kobietę” L. Mandokiego, „Wakacje w domu” J. Foster, „Zapasy z Hemingwayem” R. Haines). W 2005 roku zadebiutował jako reżyser „Losem utraconym” według książki Imré Kertesza.

Rz: Dlaczego wybitny operator zaczyna reżyserować?

Lajos Koltai: To pewnie naturalny krok, choć przyznam, że nie marzyłem o reżyserii. Mam swoją pozycję jako operator, przez lata współpracowałem z Istvanem Szabo, zrobiłem zdjęcia do ponad 70 filmów, które powstawały na całym świecie. Koledzy czasem pytali: „Kiedy coś sam wyreżyserujesz?”. Odpowiadałem: „Spokojnie, czekam na dobry scenariusz”. Aż wreszcie taki moment przyszedł. Przeczytałem „Los utracony” Imre Kertesza. Byłem wtedy w Maroku, pracowałem przy „Malenie” Giuseppe Tornatorego. I pomyślałem, że jeszcze nigdy w życiu niczego tak nie przeżyłem. Ta historia chłopca trafiającego do obozu koncentracyjnego wstrząsnęła mną. Kiedy wróciłem do Budapesztu, znajomy skontaktował mnie z Kerteszem. Umówiliśmy się w kawiarni, a on położył przede mną pierwszą wersję scenariusza. Po tygodniu spotkaliśmy się znowu. Rozmawialiśmy o filmie, który mógłby powstać, aż wreszcie Kertesz spytał: „A może sam byś go wyreżyserował?”. Dzisiaj jestem szczęśliwy, że się odważyłem. Film spotkał się z niezwykłym przyjęciem. Dostawałem e-maile z całego świata, polecał mi go sprze-dawca w sklepie płytowym w Nowym Jorku. Tak zostałem reżyserem. W najlepszym momencie mojego życia.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu