Na początku „Niania w Nowym Jorku" zwodzi nas pseudo antropologiczną perspektywą. Zapowiada, że przyjrzymy się codzienności bogatych mieszkańców Manhattanu tak, jak badacze obcych kultur obserwowali rytuały pierwotnych plemion.
Jednak nie ma co liczyć na błyskotliwą satyrę z domieszką przewrotnego humoru. Dostajemy tylko stereotypowy obrazek obrzydliwie bogatych snobów.
Pani domu biega na spotkania z koleżankami. Jej mąż jest pochłonięty zarabianiem pieniędzy. A dziecko cierpi z powodu braku zainteresowania dorosłych i zamienia się w małego potwora.
Portret rodziny X-ów jest tak przerysowany, że gdy twórcy próbują wydobyć z tej opowieści morał, serwują same banały: pieniądze szczęścia nie dają, dzieci potrzebują miłości. Nawet z porad w czasopismach dla gospodyń domowych można wyciągnąć głębsze refleksje.
To, że „Niani w Nowym Jorku" brakuje wnikliwości i wyrafinowanego dowcipu, może bym ścierpiał, gdyby nieporadność twórców rekompensowała Scarlett Johansson w tytułowej roli. Ale nawet jej występ wypada słabo. A postać, w którą się wcieliła, jest wciśnięta do tej opowiastki na siłę.