Rz: "W dolinie Elah" to film z intrygą kryminalną, a jednocześnie historia o cenie, jaką Amerykanie płacą za wojnę w Iraku. W ostatnim czasie pojawiło się na ekranie jeszcze kilka takich gorzkich filmów, wśród nich "Redacted" Briana de Palmy, "Standard Operating Procedure" Erola Morrisa, "Bitwa o Irak" Nicka Broomfielda. Przyszedł już czas rozliczeń?
Paul Haggis:
Artyści muszą trzymać rękę na pulsie, choć opowiadanie o toczącej się wojnie jest dzisiaj bardzo trudne. Kino nie ma, oczywiście, najmniejszej szansy, by wyprzedzić telewizję relacjonującą wydarzenia z Iraku niemal na okrągło. Dlatego przed twórcami stoi trudniejsze zadanie niż kiedyś, choćby w czasach Wietnamu. Nie wystarczy pokazywać obrazu wojny. Trzeba sięgać głębiej i mówić więcej niż media.
Co pan chciał przekazać, zaczynając pracę nad "W dolinie Elah"?
Przede wszystkim postanowiłem nie ferować wyroków. Wojna zawsze ma swoją cenę. W filmie nie pokazuję wybuchów ani walki. Opowiadam o zabójstwie w afekcie. Teoretycznie taki dramat może się wydarzyć zawsze i wszędzie. Ale próbuję widzom uzmysłowić, co kryje się za tą tragedią. Wysyłając do Iraku młodych żołnierzy, zmuszamy ich do patrzenia na porozrywane ciała, na zwłoki dzieci.