Co mogą mieć ze sobą wspólnego tak różne filmy jak „Lecą żurawie“ Michaiła Kałatozowa i „Czterysta batów“ Francoisa Truffauta poza tym, że oba powstały pod koniec lat 50. XX w., odniosły sukces i odświeżyły kino? Otóż sztandarowemu dziełu radzieckiej odwilży sztandarowe dzieło francuskiej Nowej Fali zawdzięcza swoje powstanie. Do tego, aby powstał film, nie wystarczy bowiem nawet najwspanialszy pomysł na scenariusz. Potrzebne są jeszcze pieniądze. A te Truffaut otrzymał od teścia, którego przekonał do rozpowszechniania we Francji filmu Kałatozowa. Teść zbił na nim kapitał i zrewanżował się zięciowi, finansując jego debiut.
Na festiwalu w Cannes w 1959 r. „Czterysta batów“ zdobyło nagrodę za reżyserię, a rok później – nominację do Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. Film od półwiecza cieszy się sławą arcydzieła i jednego z najbardziej przejmujących obrazów dzieciństwa w historii kina.
[srodtytul]Z deszczu pod rynnę[/srodtytul]
Czas pokonał niejedno niegdysiejsze arcydzieło. Ale nie „Czterysta batów“, które zachowało młodzieńczą spontaniczność. Truffaut, przystępując do jego realizacji, miał dopiero 26 lat. Obiektyw skierował na 13-latka, a więc kogoś, kto z natury jest żwawy (Doinel przeważnie biegnie, bo często dokądś się spieszy albo przed kimś ucieka). A do tego głowę miał pełną szalonych filmowych pomysłów, wypracowanych przez Nową Falę. Autor „Czterystu batów“ współtworzył ten nurt z innymi młodymi reżyserami francuskimi – Jeanem-Luc Godardem czy Claudem Chabrolem, którzy podobnie jak on marzyli o kinie bliskim życiu, a nienawidzili wszystkiego, co w filmach ich poprzedników było teatralne, sztuczne i napuszone.
Truffaut wtopił Antoine’a Doinela w rozległe, filmowane ze swadą tło paryskich ulic, co w połączeniu z ruchliwością bohatera stworzyło dynamiczną całość. Nikt na „Czterystu batach“ nie powinien się nudzić, zwłaszcza że twórca podtrzymuje uwagę widza, nieustannie wpędzając Antoine’a z deszczu pod rynnę (tak właściwie należałoby tłumaczyć idiomatyczny tytuł filmu – „Les quatre cents coups“). Widz jest też wciąż zaskakiwany zmiennością nastrojów: sytuacje dramatyczne przerywają sceny tragikomiczne, liryczne, poetyckie. Opowieść wartko zmierza do niezapomnianego zakończenia nad morzem – tam, gdzie zawsze chciał dotrzeć Antoine Doinel.