[b]W latach 80. kierował pan studiem debiutów im. Irzykowskiego, od lat wykłada pan w szkołach filmowych w Brukseli i Łodzi, teraz wraca do współpracy z młodymi artystami jako dyrektor festiwalu Młodzi i Film.
Janusz Kijowski: [/b] Sam miałem sporo szczęścia, bo, jeszcze jako student reżyserii, w 1977 roku zrealizowałem fabularny debiut „Indeks". Bardzo mi wtedy pomogli Wojciech Has, Tadeusz Konwicki i Aleksander Ścibor -Rylski. O swoich następnych filmach rozmawiałem m.in. z Bolesławem Michałkiem, Andrzejem Wajdą, Witoldem Zalewskim. W tamtych czasach młody człowiek trafiał do zespołu filmowego i był otoczony wspaniałymi ludźmi, którzy debiutantów traktowali bardzo poważnie.
Dlatego pomyślałem, że los obszedł się ze mną łaskawie i powinienem mu coś zwrócić. Tak narodził się pomysł Studia im. Irzykowskiego. Niestety, mimo wielu sukcesów nie przetrwało ono transformacji. Nie było jeszcze ustawy o kinematografii, brakowało pieniędzy na produkcję filmową. Złożyłem więc broń, ale zachowałem w sobie chęć pomocy ludziom, którzy dopiero do kina wchodzą.
[b]Panuje opinia, że dzisiaj znacznie łatwiej niż kiedyś można zrobić pierwszy film. W Polskim Instytucie Sztuki Filmowej został nawet utworzony osobny program „Debiut". [/b]
Łatwiej jest uzbierać na debiut pieniądze, ale dla młodych równie ważni są życzliwi opiekunowie. Tymczasem niemal pozbyliśmy się zespołów filmowych – genialnego polskiego wynalazku, którego zazdrościli nam wszyscy na Zachodzie. Zespoły były miejscem, gdzie można było dyskutować o świecie i o sztuce z ludźmi o wielkim autorytecie, którym się ufało. Jak Wojciech Has zmarszczył brwi, wiadomo było, że coś z filmem nie tak. A kiedy cię pochwalił – chodziłeś jak w chmurach. Dzisiejsi producenci to zbyt często jakieś firmy -krzaki albo biznesmeni, którzy tylko liczą pieniądze. A na starcie potrzebny jest mądry doradca i przyjaciel.