Reklama

Za szybko, za głośno

Od piątku w kinach thriller "Metro strachu". Filmowi szkodzi efekciarstwo

Publikacja: 17.08.2009 19:16

"Metro strachu"

"Metro strachu"

Foto: materiały prasowe

Poranek w nowojorskim metrze. Czterech facetów porywa wagon z pasażerami. Ich herszt Ryder (John Travolta) domaga się 10 milionów dolarów w ciągu godziny. Po terminie zacznie zabijać ludzi co minutę. Żądanie okupu przekazuje kontrolerowi ruchu Walterowi Garberowi (Denzel Washington), który ma dyżur w dyspozytorni. Mężczyzna będzie musiał się podjąć negocjacji z bandytami...

Scenariuszowe triki wytwarzające napięcie zostały odpowiednio użyte. Klaustrofobiczna przestrzeń metra buduje poczucie osaczenia, czas płynie nieubłaganie, życie zakładników wisi na włosku. A wszystko rozgrywa się w mieście, które osiem lat temu przeżyło atak terrorystów na WTC.

"Metro strachu" jest remakiem filmu sensacyjnego Josepha Sargenta z 1974 roku, który powstał na kanwie powieści Johna Godeya. Tak niewiele było trzeba, by podtrzymać suspens. Sytuacja wyjściowa jest na tyle mocna, że wystarczyła uważna praca kamery rejestrująca reakcje bohaterów dramatu: drgnienie twarzy, drobny gest. Nawet jedno słowo mogło mieć siłę rażenia granatu.

Jednak reżyserem jest Tony Scott. Młodszego brata sławniejszego sir Ridleya nudzi realizm. Kino skupionej obserwacji ogranicza jego rozbuchaną wyobraźnię. Tony woli, jak jest głośno i z przytupem.

Dlatego nowe "Metro strachu" przypomina pulsujący nerwowym rytmem klip. Intensywne barwy migoczą, jakby zamiast zwykłego oświetlenia ktoś włączył stroboskop. Ruch w kadrze zwalnia, by za chwilę szaleńczo przyspieszyć. Muzyka wwierca się w uszy.

Reklama
Reklama

Początkowo ten styl pociąga. Imponuje zwłaszcza sprawność, z jaką Scott buduje swoją wizję "skoku na metro". Tyle że zostaje w niej niewiele miejsca na psychologiczną rozgrywkę między głównymi przeciwnikami.

Denzel Washington i John Travolta grają ludzi, którzy próbują się odnaleźć w obcej im sytuacji. Podtatusiały kontroler ruchu Garber jest byłym dyrektorem transportu miejskiego zesłanym do pracy w dyspozytorni w związku z łapówkarskimi zarzutami. Negocjacje z przestępcami i bohaterskie gesty to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę.

Tymczasem biorący zakładników Ryder wymusza na nim zwierzenia, jakby chciał udowodnić, że obaj stali się ofiarami skorumpowanego systemu, zmuszonymi do działań poza granicami prawa. "Metro strachu" jest najciekawsze wtedy, gdy bandzior i bohater upodabniają się do siebie – są zwykłymi ludźmi działającymi w ekstremalnych warunkach.

Niestety, Scott postawił przede wszystkim na pusty efekt. Dlatego Travolta przerysowuje rolę Rydera. Demonicznie się uśmiecha, a do tego mętnie filozofuje. Jeszcze gorszy był pomysł, by Washington wstał zza biurka i rozprawił się z Travoltą niczym heros kina akcji. W ten sposób aktorski pojedynek gwiazdorów zamienia się w schematyczną konfrontację dobra ze złem.

Kurs "Metrem strachu" mija błyskawicznie. Ale choć wagony pędzą coraz szybciej, coraz mniej jest napięcia i logiki, a więcej sztampy. Kiedy metro kończy bieg, pozostaje wrażenie straconej szansy, że można było jechać wolniej i z większym namysłem.

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama