To pierwszy od 20 lat włoski film, który dostąpił zaszczytu rozpoczęcia imprezy. „Łączy elementy kina popularnego i artystycznego” – powiedział o nim Marco Mueller, dyrektor artystyczny. Niestety, dwuipółgodzinna saga o ogromnym budżecie, zamiast wciągać, nuży i rozczarowuje. Tornatore wrócił do małego sycylijskiego miasteczka Baaria, w którym się wychował się i mieszkał do 28. roku życia.
– Fabrizio Salina z „Lamparta” mówił, że mężczyzna powinien opuścić Sycylię przed 17. rokiem życia, inaczej bowiem nasiąknie tamtejszymi klimatami i przywarami. Ja zdążyłem to zrobić. I chciałem opowiedzieć o swojej młodości, gdy całe uniwersum zamykało się między ulicą Gioachino Guttoso 114, piazza Madrice i rondem Palagonia. Ale tam dowiedziałem się najważniejszych rzeczy o życiu i świecie – mówi reżyser.
Film zawiera historię jednej rodziny od lat 30. do 80. ubiegłego wieku. Cicco, ubogi pasterz, nie jest w stanie utrzymać rodziny, ale kocha literaturę i poezję. Jego syn Peppino zostaje socjalistą i robi karierę partyjną.
Film zaczyna się od sceny, w której mały Peppino biegnie przez miasto. Słyszy: „Biegnij, Peppino, biegnij!” Jak w „Forreście Gumpie”. To jest wyścig z ambicją, bieg do nowego świata. W ostatnich scenach będzie w świat wyruszał syn Peppina.
Tornatore odmalowuje obraz życia w małym włoskim miasteczku w ciepłych barwach. – W Baarii mojego dzieciństwa istniała wspólnota, o jakiej dawno już zapomnieliśmy. A rodzice uczyli mnie przede wszystkim szanować innych ludzi i marzyć – mówi.