„Świt żywych trupów” (1978) uważany jest za szyderstwo ze społeczeństwa konsumpcyjnego i namysł nad losem milczącej amerykańskiej większości. Zaś w upiornym seryjnym mordercy z „Koszmaru z ulicy Wiązów” (1984) upatruje się podobieństw do ówczesnego prezydenta USA, Ronalda Reagana. Widać, że nawet do straszenia dobrze mieć podbudowę ideologiczną...
Jedna z teorii zaprezentowanych w dokumencie głosi, że fascynacja horrorem zaczyna się już w dzieciństwie, od filmów Walta Disneya. Na dowód zostaje przywołany fragment z „Pinokia” (1940), w którym mali widzowie oglądają scenę przemiany chłopca w osła. Widać nie przeżywają jednak głębokiej traumy, skoro jako dorośli z chęcią wybierają obrazy, które zmuszają ich do przeżywania lęku. - Od dziecka lubię słynne wielkie potwory - może dlatego, że sam byłem niezbyt urodziwym chłopcem i czułem się jak odmieniec - zwierza się Tom McLoughlin, reżyser i producent.
Drakula i Frankenstein przez długi czas powodowali przyśpieszoną akcję serca u dorosłych widzów. Reklama filmu z Frankensteinem w roli głównej z 1935 roku głosiła: „Jeśli masz słabe serce - wyjdź...”. Ale widz potrzebował coraz więcej i coraz bardziej wyrafinowanych podniet, by mógł się bać. W latach 50. względami cieszył się wilkołak, sprawdzały się gigantyczne mrówki („One”), ogromny pająk („Tarantula”), kraby („Atak potwornych krabów”). Wrażenie robiły też: „Stwór z atomowym mózgiem”, „Zabójcze ryjówki”, „Potwór z głębin”. Nowy rozdział w dziejach gatunku otworzył Alfred Hitchcock, choć twórcy dokumentu wspominają tylko o jego dwóch filmach: „Psychozie” i „Ptakach”. Pewne, że wysoko zawiesił poprzeczkę.
Reżyserzy wciąż musieli zastanawiać się, jak bardzo widzowie chcą się bać. Klasycy gatunku opowiadają, że w latach 60. i 70. nie schodzili z planu filmowego. Kręcenie horrorów przynosiło wówczas krociowe zyski. Jeszcze w latach 2003-2008 były to sumy rzędu trzech miliardów dolarów. Co 10-15 dni powstawał kolejny obraz stawiający sobie za cel nastraszenie widza, ale i dostarczenie mu rozrywki. Brutalizacja życia potęgowała koszmary w filmach, technika zamieniła je w wielkie widowiska. Ulubiony przez Hitlera King Kong był już tylko sympatyczną postacią z dziecięcej bajki, podobnie jak Godzilla, król potworów z lat 50. Nawet kosmici, ani Obcy - 8 pasażer Nostromo nie robili już wrażenia. Dopiero Hannibal Lecter z „Milczenia owiec” mroził krew wyznaniem: - Zjadłem jego wątrobę z bobem i popiłem chianti.
Akademia Filmowa przyznała obrazowi cztery Oscary potwierdzając klasę Lectera i filmu.
Pewne jest, że strach jest jednym z najsilniejszych uczuć, jakich doświadczamy. I że go lubimy.