Jest późny, sierpniowy wieczór. Do Kazimierza przyjeżdżam starym, trzęsącym się PKS-em z Puław. Pomimo ciemności rozpoznaję przez okno zarysy fary, spichrzów i nadwiślanego bulwaru. Jestem u celu podróży.
Wąska uliczka pokryta „kocimi łbami” prowadzi mnie do rynku. Słodkawe od wonnej macierzanki i zarazem rześkie, chłodne powietrze przyprawia mnie o zawrót głowy. Milczący spokój miasteczka podkreśla echo poszczekiwania kazimierskich psów.
[srodtytul]Sztaluga, pędzel i parasol[/srodtytul]
Mijam pokrzywione dachy kazimierskich domów, ogrodzone omszałymi od starości płotami. Czy to możliwe, że te domy pamiętają Józefa Pankiewicza i Tadeusza Pruszkowskiego?
- Stoi mi jak żywy przed oczami Jan Łazorek z paletą i pędzlem w ręku, na rynku koło studni albo przed Farą. Kiedy tylko rozkładał sztalugi, młodzież zbierała się wokół niego i, podpatrując przez ramię, próbowała własnych sił z pędzlem w ręku - wspomina pan Michał Rosiński, urodzony w Kazimierzu w latach 40-tych ubiegłego wieku. – W jesienne słoty, oprócz palety, Łazorek trzymał w ręku parasol. Artysta nawet w deszczu nie przestawał malować. Strugi wody spływały po rynku a on stał, dopóki nie skończył obrazu. Mawiał, że Kazimierz posiada specyficzne światło, w którym inaczej widzi się pejzaże oraz krzywizny i załamania dachów.