Bowiem „Młyn i krzyż" to namalowany kamerą i komputerem ożywiony obraz „Droga na Kalwarię" stworzony w 1564 r. przez Pietera Bruegla Starszego.
W tym właśnie roku w opanowanej przez Hiszpanów Flandrii – od świtu do świtu jednego dnia – toczy się akcja filmu. Obserwujemy, jak
Bruegel (Hauer) przygotowuje szkice do mającego powstać dzieła, jak tłumaczy Nicolasowi Jonghelinckowi (York), przyjacielowi i mecenasowi sztuki, ideę i symbolikę obrazu. „Będę pracował jak pająk, zaplątywał sieć, aż znajdę punkt zaczepienia" – mówi.
I rzeczywiście, konsekwentnie rozkręca własną pajęczynę, zmierzając do punktu centralnego, czyli męki Chrystusa. Ale ten główny temat na pierwszy rzut oka wydaje się ukryty. Trzeba się nieco natrudzić, by odnaleźć go w gąszczu innych sytuacji i postaci. A jest ich ponad 500 – z różnych stanów i warstw społecznych.
Lech Majewski „wszedł" w sam środek obrazu i wybrał spośród nich 12. Rozwinął ich losy w krótkie epizody, zajrzał do ich siedzib, ukazał i codzienne sytuacje rodzinne, i wydarzenia krwawe i dramatyczne u udziałem hiszpańskich najeźdźców tropiących heretyków, np. zasypanie żywcem kobiety czy zakatowanie na śmierć młodego wieśniaka. Jest także epizod z Marią (Rampling) przygotowującą się na śmierć Syna. Zestawienie ofiary Chrystusa z cierpieniem ludu Flandrii uciskanego przez katolicką Hiszpanię wydaje się całkowicie uprawnione i naturalne.