Jak określić "Jaskinię zapomnianych snów" Herzoga? Dokument, owszem. Ale jak zwykle u niemieckiego reżysera niestandardowe podejście do tematu nie pozwala traktować jego filmów jako "prawd obiektywnych".
Rejestracje Herzoga są gorące, nasycone emocjami. On nie udaje neutralnego przewodnika po zjawiskach dziwnych, strasznych, przekraczających powszechne zrozumienie. Przyznaje się do niewiedzy. Kiedy zaś w trakcie pracy zafascynuje go inne odkrycie, bez ceregieli podąża nowym tropem. Tak jak tym razem – po spenetrowaniu groty Chauveta skręca nagle ku rezerwatowi krokodyli w nadreńskiej elektrowni jądrowej. Odkrywa dwa okazy albinosów i wysnuwa karkołomne paralele między nimi a człowiekiem ery kamienia. Takie anaukowe, trącące absurdem podejście tworzy niebywałe napięcie w filmach autora "Stroszka".
Od dawna chciał się poczuć jak człowiek paleolitu. Twierdzi, że znalezisko w Lascaux skłoniło go do pierwszej w życiu pracy zarobkowej: w wieku 12 lat zatrudnił się jako podawacz piłek na korcie tenisowym, żeby kupić album z reprodukcjami. Do oryginałów nie dotarł... I nie dotrze – dzieła w Lascaux, zbyt tłumnie odwiedzane, zaczęły pleśnieć.
Aby podobny los nie spotkał odkrytych przed 17 laty malowideł w jaskini Chauveta, rząd francuski zakazał tam wstępu, poza nieliczną grupką upoważnionych. Stary lis Herzog użył fortelu – za wynagrodzenie wysokości 1 euro zatrudnił się jako dokumentalista z ramienia francuskiego Ministerstwa Kultury, dając szkołom wieczyste, nieodpłatne prawo do wyświetlania filmu w celach edukacyjnych. Dzięki temu pan Werner wraz z trzyosobową ekipą mogli zapuszczać się w zakamarki groty przez niecałe dwa miesiące, po cztery godziny dziennie. Spieszyli się. Ale szorstki, improwizacyjny styl narracji nie szkodzi filmowi. Tak powinno przebiegać nasze spotkanie z człowiekiem sprzed 32 – 30 tysięcy lat. Intuicyjnie.