Ten wizerunek podtrzymują media informujące o spektakularnych zabójstwach czy aresztowaniach. Na szczęście, o czym możemy się przekonać, oglądając „Karen płacze w autobusie", na co dzień Kolumbijczycy zajmują się przede wszystkim swoimi osobistymi sprawami: kochają, zdradzają, poślubiają, rozwodzą się, szukają szczęścia.
Z Kulturą na Ty - poleć swoje wydarzenie kulturalne
Tytuł debiutanckiego obrazu Gabriela Rojasa Very nie jest metaforą. Film rozpoczyna się od sceny, w której podróżującej po Bogocie miejskim autobusem trzydziestoparoletniej kobiecie ciekną łzy po policzkach. Jeszcze nie wiemy o niej nic, gdy po opuszczeniu autobusu z walizką puka do bramy taniego pensjonatu. W miarę rozwoju pozbawionej dramatycznych fajerwerków akcji dowiadujemy się, że przyjechała z prowincji, gdzie pędziła dostatnie życie u boku męża biznesmena. Opuściła go nie dlatego, że ją bił czy maltretował, miała dość bycia kurą domową i przedmiotowego traktowania, ale także jego ignorancji w sprawach kultury (sama, choć formalnie bez wykształcenia, jest bardzo oczytana).
Karen liczy, że w stolicy znajdzie szybko jakoś pracę (natychmiast zostawia swoje CV w księgarni), co pozwoli jej żyć tak, jakby chciała. Rzeczywistość szybko sprowadza ją na ziemię, kobieta doznaje wielu upokorzeń, a głód zaczyna jej zaglądać w oczy. Jednak duma nie pozwala jej wrócić do męża, który o to bez większego entuzjazmu zabiega, ani zwrócić się o materialną pomoc do matki uważającej jej decyzję za nieprzemyślaną fanaberię.