Zło jest wielkim tematem Wojciecha Smarzowskiego, ale jeszcze nigdy nie zrobił o nim filmu tak oszczędnego. Zaraz, zaraz – oszczędnego? Mimo scen ze strzelaniem z kałasznikowów, zbiorowymi gwałtami, paleniem domów i zabijaniem siekierą? Ależ tak. Poprzednie filmy Smarzowskiego na temat zła grzeszyły za każdym razem swoistym przeładowaniem.
Choć „Wesele" zaskakiwało przenikliwością obserwacji Polaków, ich codziennej małości i okrucieństwa, Smarzowski chciał w tym obrazie powiedzieć tak dużo, że widz mógł poczuć się przepełniony, odnieść wrażenie, że nie ma już miejsca na jego własną refleksję. „Dom zły" z kolei, choć miał być rodzajem prostego „studium przypadku" zła, robił wrażenie zbyt jednostronnego opisu rzeczywistości. Efekt obu filmów był zatem podobny.
„Róża" jest filmem zupełnie innym. Wyróżnia ją oszczędny obraz, prosta scenografia, przygaszone kolory. Zła jest w tym filmie wciąż bardzo wiele. Zło jednak także można wycieniować. Tadeusz (Marcin Dorociński), który trafia w 1945 roku na Mazury, skąd właśnie wysiedlani są rdzenni mieszkańcy, a sprowadzani – pod „opieką" Armii Czerwonej – Polacy, jest człowiekiem wiernym zasadom i uczciwym, jednak broniąc bliskich mu ludzi przed napastnikami, musi zabijać i to nierzadko odpłacając im okrucieństwem za ich bestialstwo.