Film zapowiada początkowa plansza: „II wojna światowa trwa nadal. Największy konflikt w dziejach ludzkości przeniósł się do Internetu. Jest rok 1944, amerykańskie bombowce B-17 pod eskortą Mustangów, wspierane przez Aliantów i Rosjan prowadzą zmasowane naloty na niemieckie miasta. Myśliwskie dywizjony Luftwaffe, w tym cud techniki - odrzutowce Me 262, stają do decydującej walki".
Widzowie poznają internetowych graczy, którzy na symulatorach lotów rozgrywają w czasie rzeczywistym powietrzne bitwy, a ich wirtualny świat jest bardzo realny. Wszystko odbywa się z poszanowaniem zasad walki powietrznej i historycznego tła. Jacek Bławut przepytał graczy nie tylko z Polski, ale także ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Rosji. Dla nich to nie tylko zabawa, czy sposób spędzania czasu, ale drugie życie. Mają różne zawody - ksiądz, dentysta, były marines, student. Są w różnym wieku, kawalerowie i żonaci.
- Misiu, jeszcze dwie misje i wracam - relacjonuje swoje rozmowy z partnerką jeden z graczy.
Jedna z żon mówi, że musiała nauczyć się dzielić swoim mężem z jego grającymi kolegami. Nieprzypadkowo zajmują się tą właśnie grą - miniona historia wciąż wzbudza w nich emocje, wielu utożsamia się ze swoimi dziadkami, ojcami, którzy brali udział w walkach II wojny światowej. Na mnie wrażenie zrobił występujący w filmie młody Niemiec, który płakał opowiadając o swoim dziadku. Zgłosił się on dobrowolnie w 1940 roku do hitlerowskiego wojska i rozstrzeliwał Żydów na Ukrainie jako członek oddziału specjalnego... Wśród polskich graczy są i walczący po niemieckiej stronie, którzy wyjaśniają, że to dla nich jedynie zabawa, choć przyznają się też do niechęci do Rosjan. Koledzy walczący po polskiej stronie bez skrupułów nazywają ich folksdojczami.
- Takie niemieckie dywizjony złożone z folksdojczów często próbują nas sprowokować - nie kryje irytacji członek polskiej eskadry.