PISF: Dla jakiego widza przygotowałaś swój debiut?
Ana Brzezińska:
Nie powiem, że to film dla każdego, bo to trochę nieskromne. Ale chciałabym, żeby tak było. Po premierze okazało się, że to film dla widza spoza naszej branży. Z tego, co wiem, najlepiej przyjęli go ludzie, którzy ze środowiskiem artystycznym nie mają nic wspólnego. Bardzo mnie to cieszy, bo nie ukrywam, że taki był mój cel. Zaczynając pracę nad "I Want (No) Reality", myślałam o reportażowo-biograficznym krótkim metrażu. Czas mijał i zorientowałam się, że może powstać film nie tyle o zespole teatralnym, ale o tym, jakich wyborów dokonują ludzie, kiedy żyją w zgodzie ze swoją pasją, ze swoimi przekonaniami.
Film o aktorach i aktorstwie
Artyści przyjmują ten film bardzo różnie. Są tacy, którzy się w nim zakochują, tacy, którzy są nim po prostu wzruszeni, bo rymuje im się z tym, co robią, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak poważne kłopoty ma obecnie środowisko ludzi związanych z kulturą. Sektor kreatywny bardzo dobrze reaguje na film; ludzie mówią, że „I Want (No) Reality" przypomina im, po co w ogóle robią to, co robią. Zdarzają się jednak też tacy, którzy uważają ten film za sentymentalny. Z ludźmi teatru jest jeszcze inaczej. Na przykład moja matka, która przez wiele lat była aktorką, przez cały czas się śmiała, bo przypomniała sobie przez co latami przechodziła w teatrze przed wejściem na scenę. Miałam kłopot z tym, jak robić film o aktorach. Jaką prawdę da się osiągnąć, kiedy bohaterem dokumentalisty jest aktor? Prawdą aktorów jest chyba to, że nie mogą przekroczyć progu swojego aktorstwa.