- Moje kino jest bardzo osobiste - mówił Jan Jakub Kolski w Karlowych Warach. - Staję za kamerą, gdy coś mnie zainteresuje intelektualnie, przemówi do emocji. Tu zszedłem na samo dno siebie, żeby zobaczyć, kim jestem. I ile jest we mnie strachu.
Odrzucone przez selekcjonerów festiwalu w Gdyni „Zabić bobra" tu dostało się do międzynarodowego konkursu głównego. I nie ulega wątpliwości, że coś ten film w sobie ma. Trudno go opisać tak, by nie pozbawić widza elementu zaskoczenia, które jest bardzo ważne. Więc tylko tyle: do opuszczonego spichlerza nad rzeką wprowadza się mężczyzna. Pogruchotany przez życie samotnik, udręczony przez tragiczne wspomnienia. Były żołnierz, który przeżył traumę podczas misji w Afganistanie i stracił na wojnie najbliższą osobę. Ma przeprowadzić jakąś nieokreśloną, militarną akcję. Pewnego dnia w jego świecie pojawia się dziewczyna. Ona też, mimo młodego wieku, kryje ponure tajemnice. Dwoje rozbitków potrzebuje się nawzajem, ale taka historia nie może skończyć się happy endem.
Eksperyment i western
- W Polsce rzadko mówi się o zespole stresu bojowego - mówi Kolski. - Żołnierz idący na misję kojarzy się z obrazem dzielnego ułana, który wraca z wojny z orderami i jest bohaterem dla żony, dzieci, sąsiadów. Myślałem zawsze, że pod tym wizerunkiem musi być coś jeszcze. Przygotowując się do filmu o jednostce specjalnej GROM, przez pół roku spotykałem się z generałem Petelickim i jego żołnierzami. Ci ludzie uśmiechali się, ale patrząc w ich oczy, zrozumiałem, że coś ukrywali. A kiedy kończyliśmy prace nad „Zabić bobra", w gazetach ukazała się informacja, że w Tatrach znaleziono mieszkającego w szałasie i żywiącego się soplami lodu człowieka. Nikt nie potrafił się z nim porozumieć. Okazał się żołnierzem, który wrócił z Iraku.
- Mam nadzieję, że nasz film zostanie odebrany nie tylko na poziomie opowieści o żołnierzu - dodawał odtwórca głównej roli Eryk Lubos. - To także historia o poszukiwaniu miłości i prawdy, o rozstaniach.