Śmierć aktora TVP Kultura uczciła filmem „Jak daleko stąd, jak blisko". Tadeusz Konwicki nakręcił na początku lat 70. trudną, rozedrganą, symboliczną opowieść, mającą naturę zaduszkowych obrzędów.
Łapicki gra mężczyznę w średnim wieku, dawnego bojowca, z pewnością tak jak Konwicki (a i sam aktor) Armii Krajowej, który błąkając się, spotyka różne postaci, głównie zmarłe. Co prawda w plenerach z ówczesnej teraźniejszości – wokół rozgrywa się pochód pierwszomajowy – ale ze stałym poczuciem, że trzeba wrócić do czasów NAPRAWDĘ WAŻNYCH. Na przykład przygotować się do zamachu na zdrajcę.
Oglądając po latach ten film, doznajemy zaskoczenia. Nawiązując, nawet krytycznie, do tradycji Armii Krajowej, nie można było nie powiedzieć, co stało się dalej. Co spotkało pokolenie Kolumbów po wojnie. A jednak trzeba było nie mówić z powodów cenzuralnych. Film jest więc dziwnie niedopowiedziany, ułomny.
A zarazem naszpikowany aluzjami. Gdy dowiadywaliśmy się, że łączniczka Musia, grana przez Maję Komorowską, umarła za kręgiem polarnym, jak mogliśmy to rozumieć? W jeden sposób. Aż jesteśmy zaskoczeni, że cenzor dopuścił. Co więcej, PRL-owska rzeczywistość, na przykład tłum uczestniczący w pochodzie, jest traktowana jako zbiór rekwizytów, dekoracji. To także wymowne. Niedopowiedzenia tego filmu są tyleż jego słabością, co symboliczną siłą. Zwłaszcza że – na ile pamiętam tamte czasy – ci, którzy chcieli, rozumieli.
Pytanie tylko, kto to jest w stanie dziś zrozumieć? To wymaga wysiłku, jak opisywane przeze mnie dwa tygodnie temu „Wesele". A nasza epoka wręcz zachęca do umysłowego lenistwa.