Francuskiej reżyserce i scenarzystce Sophie Lellouche udało się dokonać rzeczy na pozór niemożliwej. Przekonała Woody'ego Allena, by zaufał debiutantce. Nie tylko zgodził się na wykorzystanie fragmentów swych dawnych filmów w komedii romantycznej, ale także sam pojawił się na ekranie.
Wcześniej wiele razy kokieteryjnie stwierdzał, że żaden z niego aktor. Jego żywiołem bowiem jest wymyślanie zabawnych historii, a następnie ich reżyserowanie. Mimo zastrzeżeń przez wiele lat odgrywał w swoich filmach główne role, wcielając się w niepoprawnego pesymistę i sfrustrowanego neurastenika. Z wiekiem robił to coraz rzadziej, ostatnio – po sześcioletniej przerwie – pojawił się w „Zakochanych w Rzymie".
Co więc skłoniło go do udziału w skromnym filmie debiutantki? Zapewne fascynacja jego osobą i twórczością. Jej „Paryż – Manhattan" to hołd dla wielkiego artysty umiejącego za pomocą komedii przedstawić głębokie i rzadko radosne uczuciowe relacje międzyludzkie.
Alice (Alice Taglioni), trzydziestoparoletnią szefową rodzinnej apteki w eleganckiej dzielnicy Paryża, od wczesnej młodości zauroczyły filmy Woody'ego Allena. Oglądała je wielokrotnie, a zawarte w nich maksymy i riposty zna na pamięć. Co więcej, kieruje się nimi na co dzień. W efekcie od lat jest samotna, obawia się zaufać potencjalnym narzeczonym. Ta sytuacja bardzo martwi jej rodzinę, zwłaszcza ojca (Michel Aumont), który przy każdej towarzyskiej okazji próbuje z delikatnością słonia wyswatać ukochaną córeczkę. Za jego też sprawą pojawi się w jej życiu Victor (Patrick Bruel, popularny we Francji piosenkarz i aktor), specjalista od zakładania alarmów. Początki ich znajomości są fatalne, ale – także za sprawą Woody'ego Allena – i zgodnie z regułami tego filmowego gatunku finałowy happy end łatwo przewidzieć.