Ralph Fiennes kończy 50 lat

Z Ralphem Fiennesem rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 22.12.2012 14:42 Publikacja: 22.12.2012 14:41

Ralph Fiennes

Ralph Fiennes

Foto: Bloomberg

50 lat temu, 22 grudnia 1962 roku, urodził się Ralph Fiennes. Wywiad z archiwum "Rzeczpospolitej", z grudnia 2011 roku

Należy pan do aktorskiego klanu. To ułatwia czy utrudnia życie?

Ralph Fiennes:

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Czasem nawet razem gramy w filmach, ale zapewniam: nikt nikomu nie załatwia ról i nikt nikogo nie proteguje.

Co takiego było w pana rodzinie, że z sześciorga dzieci niemal wszystkie zostały artystami?

Jak zwykle w takich przypadkach zadecydowała atmosfera domu. Moja matka zawsze chciała zostać artystką, ale miała bardzo tradycyjnych rodziców, którzy uważali, że miejsce kobiety jest przy mężu, i nie dawali jej prawa do rozwijania wyobraźni. Dlatego pewnie mama potem w niczym nas nie ograniczała, a nawet wręcz zachęcała do poznawania świata i kreatywnego stylu życia. Ale to wcale nie znaczy, że wszyscy poświęciliśmy się sztuce. Jest w naszej rodzinie kilka osób zdrowo myślących. Na przykład jeden z braci zawsze kochał zwierzęta i naturę. Został leśnikiem.

Teraz dołączyło do was następne artystyczne pokolenie. Nawet spotykacie się na planie.

To prawda. W „Księżnej" wystąpiła moja siostrzenica Mercy Fiennes Tiffin. Jej mąż George Tiffin był tam operatorem. Natomiast jej brat Hero zagrał Toma Riddle'a, czyli młodego Voldemorta w „Harrym Potterze i Księciu Półkrwi". Oni wychowywali się na zapleczu teatru, nauczyli się tam marzyć. I poznali smak aktorskiego zawodu.

A co pana ekscytuje w nim najbardziej? Niektórzy mówią, że to ciężki i niewdzięczny kawałek chleba. Bo nie każdy odnosi sukces.

To prawda. Dlatego trzeba się nauczyć pokory. Ale satysfakcji też jest sporo. Ja na przykład uwielbiam taki moment, gdy przed kamerą zatracam poczucie rzeczywistości. Przestaję myśleć o sobie, o otoczeniu, o codziennych kłopotach i o tym, czy spodobam się widzom. Stapiam się z bohaterem. Odkrywam jego świat, jego sposób myślenia i wrażliwość. Jestem chyba od tego odczucia uzależniony.

Najczęściej gra pan ludzi skomplikowanych, o poskręcanych losach.

Kocham sprzeczności i dogrzebywanie się do tego, co w nas nieoczywiste i głęboko ukryte. Sam też, patrząc na siebie z dystansu, raz dostrzegam spokojnego, stabilnego mężczyznę w średnim wieku, a innym razem rozdygotanego frustrata. Powtarzanie, że świat nie jest czarno-biały, a żaden człowiek nie jest monolitem, to banał. Ale tak przecież jest. Dlatego grając bohatera pozytywnego, lubię doszukać się w nim jakiegoś kompleksu, słabości, niedoskonałości. A kreując demona, szukam czegokolwiek, co pozwoliłoby mi się choć na chwilę do niego uśmiechnąć.

Był pan w stanie uśmiechnąć się do Amona Goetha z „Listy Schindlera"?

Tutaj mnie pani postawiła pod ścianą. Nie ma usprawiedliwienia dla ludobójstwa. Ale mimo wszystko to jedno z moich najlepszych wspomnień filmowych. Znakomity scenariusz, współpraca ze Stevenem Spielbergiem, na planie Liam Neeson, z którym bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Wiele lat później w „Lektorze" zagrałem człowieka zakochanego w kobiecie, która była kiedyś kapo w obozie koncentracyjnym. Autor książki Bernhard Schlink powiedział mi wtedy, że po doświadczeniach XX wieku musimy potępiać nazizm, ale też powinniśmy usiłować go zrozumieć.

Mam wrażenie, że po „Liście Schindlera" mógł się pan stać wziętym aktorem hollywoodzkim. Tymczasem zagrał pan jeszcze w „Quiz show" Redforda czy „Angielskim pacjencie" Minghelli i zaczął uciekać z amerykańskich hitów do filmów Istvana Szabo czy Davida Cronenberga. Na zagranie chorego psychicznie, bełkoczącego i udręczonego człowieka z „Pająka" Cronenberga nie pozwoliłby sobie żaden gwiazdor dbający o swój image.

Nie jestem gwiazdorem i nie mam ambicji, by nim być. Czytałem wcześniej książkę McGratha, na podstawie której powstał scenariusz, i byłem nią zafascynowany. Możliwość pracy z Cronenbergiem wydawała mi się niezwykle pociągająca, sama rola też niesztampowa i trudna. Dlaczego miałbym jej nie przyjąć? Film „Kropla słońca" też był interesującym doświadczeniem. Sporo się od Szabo nauczyłem. Pamiętam, kiedyś mi powiedział: „Moje kino składa się ze zbliżeń. Musisz łapać emocje, które pojawiają się na twarzy w pierwszym momencie". Kocham tę ideę. Jest tylko jedna krótka chwila, gdy coś jest naprawdę nowe. Potem już wszystko się powtarza. Przy dublach ważny staje się warsztat. Technika, której uczą w szkołach dramatycznych. Aktor może grać lepiej lub gorzej, ale właśnie w tej pierwszej chwili jest najprawdziwszy.

W swojej karierze często grywał pan w adaptacjach powieści. Czy postać zaczerpniętą z literatury łatwiej jest wykreować?

To zależy, na jakiej literaturze oparty jest scenariusz. Ta dobra zawsze kryje sporo informacji o postaciach. Kiepska zostawia cię w pustce. Musisz swojemu bohaterowi dopisać życiorys, wymyślić, jakie miał dzieciństwo, co go ukształtowało, czego się boi, co mu się śni.

A są autorzy, których ceni pan szczególnie?

Tak. Szekspir, Szekspir i jeszcze raz Szekspir.

To dlatego właśnie jego sztukę przeniósł pan na ekran, gdy po raz pierwszy sam stanął za kamerą jako reżyser?

Oczywiście. Od dawna o tym myślałem. Grałem przedtem w „Koriolanie" w teatrze, to znakomita sztuka.

Ale też bardzo trudna. Pan ją w swoim filmie uwspółcześnił.

Mamy dziś demokrację i wolność słowa. Ale nie wszędzie. Na świecie niemało jest tyranii i potwornego terroru. Dlatego ta tragedia Szekspira ciągle jest aktualna. Ludzie wychodzą na ulice, toczą się bratobójcze walki. Kiedy na pierwszych stronach gazet zobaczyłem zdjęcia trumny Miloszevicia, od razu pomyślałem: To jest Koriolan.

Która rola była dla pana trudniejsza: Koriolana czy reżysera?

Najtrudniejsze było ich pogodzenie. Jako reżyserowi niełatwo było mi znaleźć czas dla siebie jako aktora. Stale chodziłem na kompromisy. Tworząc rolę, miałem ochotę dłużej nad jakąś sceną popracować, a reżyser, który we mnie siedział, krzyczał: „Szybko! Szybko! Nie mamy czasu. Gramy i przechodzimy do następnego ujęcia!".

Nie mógł pan się też w oczach reżysera przeglądać.

Zaangażowałem znakomitą asystentkę, która bardzo uczciwie zwracała mi uwagę, gdy jako aktor robiłem jakiś fałszywy krok.

Czego się pan nauczył, przenosząc na ekran Szekspira?

Szekspir uczy uczciwości. I film wbrew pozorom jest dla niego znakomitym miejscem. Na deskach scenicznych aktor zachowuje dystans. W kinie kamera podchodzi blisko do twarzy, zagląda w oczy. Nie da się niczego oszukać. Słowa, które na scenie się wykrzykuje, tu można powiedzieć szeptem. A wtedy język Szekspira, emocje, o jakich opowiada, zaczynają nabierać nowych znaczeń.

Nie boi się pan, że ta kolejna ekranizacja dzieła Szekspira może publiczność znużyć?

Cóż, nie zrobiłem „Koriolana" dla masowej publiczności. A wyrobionego widza film nie znudzi na pewno. Szekspira odkrywa się stale od nowa. Odbiór jego sztuk zależy od wieku, momentu życia i historii. Sam łapię się na tym, że dziś zupełnie inaczej patrzę na „Króla Leara" niż kiedyś.

Czy trudno jest zebrać pieniądze na taki film?

Potwornie. Chodziłem od inwestora do inwestora. Dzwoniłem, mejlowałem: „Dajcie mi chociaż przyjść i opowiedzieć o moim projekcie". Na dźwięk słów Koriolan, Szekspir wiele drzwi się przede mną zamykało. Nie zgadłaby pani, ile osób w ogóle mi nie odpowiedziało. Nawet znajomi dystrybutorzy i producenci nie chcieli się ze mną spotkać.

To co dalej: reżyseria czy aktorstwo?

Pewnie jedno i drugie. A poza tym zwyczajne życie.

W tym „zwyczajnym życiu" nie przeszkadzają panu paparazzi i wścibscy dziennikarze?

Pewnie, że przeszkadzają. Kiedyś myślałem: „To horror, że ludzie patrzą na aktora przez pryzmat jego ról". Dzisiaj znam większy koszmar. Cała masa widzów wyrabia sobie zdanie na twój temat na podstawie bzdur, które wypisują pseudodziennikarze z tabloidów. Ale nauczyłem się tym nie przejmować, tylko robić swoje.

Grudzień 2011

Ralph Fiennes

W szarych spodniach i jaśniejszym o ton rozpinanym swetrze bardziej niż na gwiazdora wygląda na skromnego księgowego. W czasie rozmowy jest skupiony, mówi cicho, nie sili się na oryginalność, nie przybiera żadnych póz. Ale przecież jest jednym z najciekawszych aktorów średniego pokolenia. Urodził się w 1962 roku w Ipswich w Wielkiej Brytanii. Zaczynał karierę w teatrze, dziś występuje głównie w filmach. Był nominowany do Oscara za znakomite kreacje w „Angielskim pacjencie" i „Liście Schindlera". Gra w hitach, m.in. w cyklu filmów o Harrym Potterze, gdzie wciela się w czarny charakter – Lorda Voldemorta – ale i w produkcjach ambitnych, jak „Pająk" Cronenbarga, „Wierny ogrodnik" Fernando Meirellesa, „Lektor" Stephena Daldry'ego czy oscarowy „Hurt Locker. W pułapce wojny" Kathryn Bigelow. Jako reżyser zadebiutował filmem „Koriolan"

50 lat temu, 22 grudnia 1962 roku, urodził się Ralph Fiennes. Wywiad z archiwum "Rzeczpospolitej", z grudnia 2011 roku

Należy pan do aktorskiego klanu. To ułatwia czy utrudnia życie?

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu