Kocham sprzeczności i dogrzebywanie się do tego, co w nas nieoczywiste i głęboko ukryte. Sam też, patrząc na siebie z dystansu, raz dostrzegam spokojnego, stabilnego mężczyznę w średnim wieku, a innym razem rozdygotanego frustrata. Powtarzanie, że świat nie jest czarno-biały, a żaden człowiek nie jest monolitem, to banał. Ale tak przecież jest. Dlatego grając bohatera pozytywnego, lubię doszukać się w nim jakiegoś kompleksu, słabości, niedoskonałości. A kreując demona, szukam czegokolwiek, co pozwoliłoby mi się choć na chwilę do niego uśmiechnąć.
Był pan w stanie uśmiechnąć się do Amona Goetha z „Listy Schindlera"?
Tutaj mnie pani postawiła pod ścianą. Nie ma usprawiedliwienia dla ludobójstwa. Ale mimo wszystko to jedno z moich najlepszych wspomnień filmowych. Znakomity scenariusz, współpraca ze Stevenem Spielbergiem, na planie Liam Neeson, z którym bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Wiele lat później w „Lektorze" zagrałem człowieka zakochanego w kobiecie, która była kiedyś kapo w obozie koncentracyjnym. Autor książki Bernhard Schlink powiedział mi wtedy, że po doświadczeniach XX wieku musimy potępiać nazizm, ale też powinniśmy usiłować go zrozumieć.
Mam wrażenie, że po „Liście Schindlera" mógł się pan stać wziętym aktorem hollywoodzkim. Tymczasem zagrał pan jeszcze w „Quiz show" Redforda czy „Angielskim pacjencie" Minghelli i zaczął uciekać z amerykańskich hitów do filmów Istvana Szabo czy Davida Cronenberga. Na zagranie chorego psychicznie, bełkoczącego i udręczonego człowieka z „Pająka" Cronenberga nie pozwoliłby sobie żaden gwiazdor dbający o swój image.
Nie jestem gwiazdorem i nie mam ambicji, by nim być. Czytałem wcześniej książkę McGratha, na podstawie której powstał scenariusz, i byłem nią zafascynowany. Możliwość pracy z Cronenbergiem wydawała mi się niezwykle pociągająca, sama rola też niesztampowa i trudna. Dlaczego miałbym jej nie przyjąć? Film „Kropla słońca" też był interesującym doświadczeniem. Sporo się od Szabo nauczyłem. Pamiętam, kiedyś mi powiedział: „Moje kino składa się ze zbliżeń. Musisz łapać emocje, które pojawiają się na twarzy w pierwszym momencie". Kocham tę ideę. Jest tylko jedna krótka chwila, gdy coś jest naprawdę nowe. Potem już wszystko się powtarza. Przy dublach ważny staje się warsztat. Technika, której uczą w szkołach dramatycznych. Aktor może grać lepiej lub gorzej, ale właśnie w tej pierwszej chwili jest najprawdziwszy.
W swojej karierze często grywał pan w adaptacjach powieści. Czy postać zaczerpniętą z literatury łatwiej jest wykreować?