„San Andreas", reż. Brad Peyton
Wyd. Galapagos Films
Pierwszy film katastroficzny – pięciominutowy „Ogień" – powstał już w roku 1901. Potem ten gatunek wzbogacał się tym szybciej, im szybciej następował rozwój techniki oraz efektów specjalnych. Wielki wybuch nastąpił w latach 70., To był czas powrotu do nurtu katastroficznego, potem gatunek stał się znów bardzo modny w latach 90. Dzisiaj dzięki technice znów ma nowe możliwości.
W „San Andreas" dochodzi w Kalifornii do trzęsienia ziemi o sile 9 stopni. Wielkie miasta zamieniają się w gruzowiska, śmierć zbiera swoje żniwo. Pilot helikoptera ratunkowego przedostaje się z Los Angeles do San Francisco, żeby odszukać swoją córkę. Drażni „amerykańskość" tego filmu — powiewające flagi, zwyciężające wartości rodzinne, niepotrzebny patos. Ale tempo jest zawrotne, no i warto zobaczyć, jak ruchy tektoniczne niszczą słynny napis „Hollywood" na wzgórzach Santa Moniki. Na szczęście tylko na ekranie.