„Bękart”
Reż.: Nikolaj Arcel. Wyk.: Mads Mikkelsen, Gustav Lindh, Amanda.
Jest połowa XVIII wieku. Były żołnierz, syn służącej, nieuznany szlachecki bękart Ludvig Kahlen chce spełnić królewskie marzenie: na dzikich wrzosowiskach założyć osadę, która by się utrzymywała z uprawy kartofli. W zamian oczekuje szlacheckiego tytułu. Ale jak wyrwać plony z całkowicie jałowych ziem. Jak wypalić wrzosowiska i zrobić z nich uprawne pola? Kahlen zaczyna morderczą pracę, mając do pomocy tylko jedno małżeństwo, które uciekło od miejscowego szlachcica, mającego zresztą na te ziemie chrapkę. Przygarnia też małą, ciemnoskórą dziewczynkę. Frederik de Schinkel chce się pozbyć samozwańczego gospodarza, zwłaszcza wtedy, gdy na jego polach zaczynają rosnąć ziemniaki i przybywają na nie pierwsi niemieccy osadnicy. W tym celu Schinkel gotowy jest posłużyć się wszelkimi metodami.
Czytaj więcej
Obyśmy nie dożyli szaleństwa obalania pomników jak w szczytowym momencie ruchu Black Lives Matter. Natomiast rozmaite rewizje historii, igraszki z mitami – czemuż by nie? Dlatego bronię „Kosa” i „1670” przed zbyt zajadłymi krytykami.
Film Arcela ma w sobie surowość, ale uczucia i namiętności są w nim podniesione do potęgi. Miłość, zazdrość, ambicja, samotność, rozpacz – mają tu ogromną siłę. A wśród płonących wrzosowisk wszystko wydaje się bardzo współczesne. W surowym krajobrazie toczy się wielki dramat, pod historycznymi kostiumami kryją się prawdziwi ludzie.
„Bękart” wciąga, nie pozwala odetchnąć. To świetne kino, które żyje również dzięki kreacji Madsa Mikkelsena.