"W trójkącie". Spełnienie egoistycznych pragnień to piekło

Czarna komedia „W trójkącie” Rubena Östlunda nareszcie w sieci. Warto się przekonać, co mówi o współczesnych nierównościach oraz hybrydowej wojnie.

Publikacja: 11.04.2023 03:00

„W trójkącie” Rubena Östlunda to groteska o współczesności

„W trójkącie” Rubena Östlunda to groteska o współczesności

Foto: Materiały Prasowe

Polski dystrybutor skrócił tytuł „Triangle of Sadness” pewnie po to, by móc liczyć na publiczność, którą bardziej zainteresuje „trójkąt miłosny” niż głębsza refleksja. Nie bez znaczenia jest inna kwestia: dlaczego nowy film autora entuzjastycznie ocenianego „The Square” o paradoksach nowoczesnej sztuki nie zyskał jednoznacznie pozytywnych recenzji, a zdobył Złotą Palmę, Złoty Glob i statuetki Europejskiej Nagrody Filmowej.

Odpowiedź przynosi pierwsza godzina 147-minutowego filmu o luksusowym statku z miliarderami na pokładzie. Można się wtedy obawiać, że jesteśmy świadkami katastrofy świetnego pomysłu w trójkącie bermudzkim niemocy reżysera i scenarzysty.

Teoretycznie wszystko perfekcyjnie zaplanował w tej przypowieści o współczesności. Carl (Harris Dickinson) jest modelem, zaś sceny castingów pokazują miałkość mediów i talent showów, okrucieństwo dzisiejszego „wyścigu szczurów” oraz zagubienie młodzieżowych idoli.

Apetyt na ciekawą konfrontację postaw podkręca randkowa kolacja Carla z piękną influencerką Yaya (południowoafrykańska aktorka i modelka Charlbi Dean). Dostajemy na filmowym talerzu idealnie dobranych „bohaterów naszych czasów”, a jednak przystawka rozczarowuje. Spór kochanków o znaczenie pieniędzy z kwestiami manipulacji oraz troski o miłosne i finansowe bezpieczeństwo w tle – ostatecznie jest jeszcze ciekawy. Problem polega na tym, że Östlund zaraził się miałkością portretowanych idoli i sam dłuższy czas dryfuje po mieliznach i banałach.

Czytaj więcej

Złote rybki w szampanie. Rozmowa z Rubenem Östlundem

Model i influencerka są już wtedy na luksusowym statku. Opalają się. Pstrykają focie. Na zmianę grają w zazdrość i pożądanie. Generalnie równają w dół jak miliarderzy, którzy prześcigając się w realizacji kaprysów, potwierdzają prawdę znaną od dawna, a przecież zawsze dla większości zaskakującą: sława i pieniądze szczęścia nie dają.

Szwedzki reżyser ma na szczęście w rękawie scenariuszowego dżokera. To scena kapitańskiej kolacji, ozdoba wielu rejsów. Rzecz w tym, że kapitan (Woody Harrelson) zamknął się w kajucie i pije na umór. Odpowiedź na pytanie o przyczynę dekadencji osoby odpowiedzialnej za wszystko otrzymujemy, gdy Ruben Östlund konkretyzuje swoją groteskową metaforę. Ludzkość znowu przypomina rozbujanego w czasie sztormu „Titanica”, gdzie trwa bezsensowny bal najbardziej wpływowych ludzi, którzy mają wszystko – poza empatią. Handlarze bronią nazywają się „obrońcami demokracji”, wynalazca cudownej apki łączącej globalne biznesy nie potrafi porozumieć się z ukochaną.

Wszystko to wiemy. Reżyser zobrazował to jednak najstarszą i najbardziej skuteczną filmową formą – burleską. Kiedy kamera zaczyna pokazywać pokład przekrzywiony przez sztormowe fale, oglądamy świat na opak, gdzie najlepiej radzą sobie rekiny i cynicy. Scena, gdy kapitan-socjalista i Dimitry (rewelacyjny Zlatko Burić), Rosjanin nawrócony na kapitalizm, grają w karty o to, kto kogo bardziej upije, a także rozbawi cytatami z Marksa i Lenina lub Reagana i Thatcher – jednocześnie śmieszy i przeraża. A powinna dać też do myślenia nawet najbardziej zaczadzonym wyznawcom przeciwstawnych systemów politycznych.

Film nie jest elegancki, ale przecież od wyrafinowanego „wielkiego żarcia” blisko do gejzerów torsji i przelewających się klozetów. Współgra z tym powtarzane jak mantra wyznanie Rosjanina, że został miliarderem w Europie Wschodniej, sprzedając gó…no. I nie chodzi tylko o to, że jest handlarzem nawozów. Kiedy przejmuje kontrolę nad radiowęzłem i pośród spazmów śmiechu ogłasza kolejne rewelacje, daje wyobrażenie o tym, co by się stało, gdyby Putin i Trump odzyskali kontrolę nad światem.

Po satyrze na skrajny kapitalizm mamy też bogatą w znaczenia „sekwencję rewolucyjną” z rozbitkami na tajemniczej wyspie. Ocaleni bohaterowie, „panowie i słudzy”, wobec nowych wyzwań muszą brutalnie przedefiniować społeczne i seksualne hierarchie. W walce o przetrwanie większe znaczenie od pochodzenia czy urody ma umiejętność rozpalenia ognia. Najdroższy zegarek czy miliardy na koncie w dalekim banku są niczym przy ponadczasowej walucie, jaką jest woda i pożywienie.

Östlund, łamiąc wszystkie wypracowane przez ostatnie lata zasady politycznej poprawności, pokazuje, że brutalizowanie globalnego systemu dzieli nas tylko o krok od sytuacji, w której ktoś z nas staje się Kainem, a ktoś inny Ablem.

To zresztą już się dzieje, choćby w Ukrainie. Pytanie brzmi: czy naprawdę chcemy powtarzać finał dobrze znanej bratobójczej historii.

Polski dystrybutor skrócił tytuł „Triangle of Sadness” pewnie po to, by móc liczyć na publiczność, którą bardziej zainteresuje „trójkąt miłosny” niż głębsza refleksja. Nie bez znaczenia jest inna kwestia: dlaczego nowy film autora entuzjastycznie ocenianego „The Square” o paradoksach nowoczesnej sztuki nie zyskał jednoznacznie pozytywnych recenzji, a zdobył Złotą Palmę, Złoty Glob i statuetki Europejskiej Nagrody Filmowej.

Odpowiedź przynosi pierwsza godzina 147-minutowego filmu o luksusowym statku z miliarderami na pokładzie. Można się wtedy obawiać, że jesteśmy świadkami katastrofy świetnego pomysłu w trójkącie bermudzkim niemocy reżysera i scenarzysty.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
#DZIEŃ 5 i zapowiedź #DNIA 6 – kino od kuchni
Film
Najciekawsze historie. Spotkania Q&A podczas pokazów filmów konkursowych
Film
Cannes 2024: To oni wybiorą laureata Złotej Palmy
Film
Daria ze Śląska wystąpi na Gali Zamknięcia Mastercard OFF CAMERA 2024
Film
#Dzień 4 – Pora się rozruszać
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO