— Zawsze jest dobry czas, żeby zrobić film o tym, że jakaś grupa obywateli Polski jest przez system prześladowana — powiedział na konferencji prasowej w Gdyni Piotr Domalewski.
Autor znakomitych filmów o współczesnych polskich emigrantach „Cicha noc” i „Jak najdalej stąd” tym razem zaproponował rasowy kryminał. I to jaki! Trzymający w napięciu, świetnie skonstruowany, a przede wszystkim niegłupi. W „Hiacyncie” chodzi o coś więcej niż rozwikłanie zagadki „Kto zabił?”, choć jak w każdej historii sensacyjnej to też jest ważne.
Akcja toczy się w latach 80. XX wieku. Robert, młody milicjant, ma ojca pułkownika, który czasem bardziej, a czasem mniej dyskretnie czuwa nad jego karierą. Prywatne życie Robertowi też się układa – właśnie planuje ślub z seksowną i charakterną dziewczyną, która pracuje w milicyjnym archiwum. No i dostaje się do szkoły oficerskiej.
Młody-zdolny, po złapaniu złodzieja okradającego PEWEX-y, zostaje włączony do śledztwa w sprawie morderstwa wysoko postawionej osoby. Zabójca potrzebny jest „na wczoraj”. Więc się znajduje, o dowody nie jest w końcu tak trudno. „Ugryzł mnie, jebany, ale się przyznał” – mówi starszy milicjant po przesłuchaniu dość przypadkowego faceta. I dalej: „Dostał taki wycisk, że przyznałby się, że strzelał do papieża”. Sprawa zamknięta, można przypinać ordery za szybką akcję.
A wszystko wpisuje się w akcję „Hiacynt”, która w latach 1985-87 prowadzona była przez Milicję Obywatelską. Spisano wówczas około 11 tysięcy homoseksualistów. Domalewski pokazuje przesłuchania. Płacz mężczyzn, żeby nie ujawniać ich tożsamości seksualnej, bo: rodzina, żona, dzieci, bo wyrzucą z pracy. Brutalność milicjantów, wykorzystujących argumenty nie do odparcia: „Ruchali cię kiedyś pałką milicyjną? W dupę? Wtedy ci, kurwa, łzy będą szły”, „Mam ci, kurwa, połamać kulasy?”. Po takich pogróżkach można podpisać wszystko.