– Trzeba robić takie obrazy, żeby popsuć humor zadowolonym z siebie współczesnym – mówi i konsekwentnie opowiada o wielkich problemach świata. A wie, że najtrudniejsze z nich rodzą się dzisiaj ze zderzenia kultur i religii. Dlatego jego obrazy nigdy nie są proste ani jednoznaczne. Winterbottom stara się pokazać różne strony konfliktów.
Nagrodzone w 2003 roku berlińskim Złotym Niedźwiedziem „Na tym świecie” to film o uciekinierach z Afganistanu, którzy przez Pakistan, Iran i Turcję chcą się przedostać do Włoch, a potem do Londynu. Ich droga to gehenna i upodlenie, a ich ziemia obiecana okazuje się miejscem, w którym zawsze będą obywatelami drugiej kategorii.
W „Drodze do Guantanamo” Winterbottom i jego wieloletni współpracownik Mat Whitecross posunęli się w obronie Trzeciego Świata jeszcze dalej. Prześledzili losy trzech Azjatów, którzy już zadomowili się w Londynie, pokazali konflikt Zachodu ze Wschodem w dobie arabskiego terroryzmu. Bohaterowie filmu jadą na ślub mający się odbyć w Afganistanie. Podróż przez Pakistan i Afganistan jest dla nich gehenną, jednak prawdziwy dramat się zaczyna, gdy zostają zatrzymani przez Amerykanów i trafiają do piekła na ziemi – bazy Guantanamo. Tam żadne argumenty nie przekonują śledczych, że nie są terrorystami. Ten film pokazujący horror Guantanamo wywoływał w widzach ambiwalentne uczucia, bo wszyscy mamy w pamięci obrazy walących się wież World Trade Center, tragedie w Madrycie i Londynie. Krytycy zarzucali więc twórcom, że opowiedzieli swoją historię wyłącznie z punktu widzenia wtłoczonych w kafkowski układ arabskich bohaterów. Z drugiej jednak strony zwrócili oni uwagę na los tysięcy żyjących na Zachodzie muzułmanów, skazanych na nieufność, nienawiść, polityczne zacietrzewienie.
Teraz zaś Winterbottom wraca do tragedii, jaka rozegrała się w styczniu 2002 roku. Daniel Pearl, korespondent „The Wall Street Journal”, został w Karaczi porwany przez terrorystów i stracony. Winterbottom nakręcił swój film na podstawie książki napisanej przez wdowę po dziennikarzu, która w tamtych trudnych dniach, w zaawansowanej ciąży, walczyła o życie męża.
– Byłem zafascynowany książką Mariane – mówi reżyser. – Głównie dlatego, że nie ma w niej nienawiści. Jest chęć dania świadectwa, zachowania pamięci o człowieku, który stracił życie, wypełniając dziennikarskie obowiązki. A wreszcie opowieść o podnoszeniu się do dalszego życia i wielkiej solidarności ludzi w obliczu tragedii. Chciałem w „Cenie życia” uszanować prawdę i jak najwierniej opowiedzieć o tym, co się stało. Kręciliśmy zdjęcia w Indiach i Pakistanie, a pomagała nam tamtejsza policja. Sceny z hotelu Akbar powstały naprawdę w tym hotelu, ujęcia z Islamabadu też są prawdziwe. Sceny w domu robiliśmy chronologicznie, przez pięć tygodni. Aktorów do niczego nie zmuszałem. Wszyscy mieli małe mikrofony radiowe i mogli się poruszać i zachowywać tak, jak chcieli. Nie ustawialiśmy ich do kamery, to kamera chodziła za nimi. Właśnie po to, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej autentycznie.