Najpiękniejszy facet świata ucieka od swego wizerunku

Robert Redford - rzadko w ostatnich latach przyjmuje filmowe propozycje. Przed kamerą nie stanął od dwóch lat, kiedy to zagrał w „Niedokończonym życiu” Lasse Hallstroma. Reżyserii nie podjął się od 2000 roku, odkąd nakręcił „Nazywał się Bagger Vance”. Ale, jak mówi, „Ukrytej strategii” nie mógł się oprzeć

Publikacja: 08.11.2007 00:57

Najpiękniejszy facet świata ucieka od swego wizerunku

Foto: EAST NEWS

– Gdyby to był zwyczajny film o wojnie, to zapewne by mnie nie zainteresował – twierdzi. – W scenariuszu Matthew Carnahana zaintrygował mnie sposób, w jaki konflikt w Afganistanie wpływa na życie kilkorga różnych osób. To była również opowieść o roli mediów, edukacji, polityki i młodzieży w życiu Ameryki. Pomyślałem, że ten obraz może skłonić widzów do zastanowienia się nad własnym miejscem we współczesnym świecie.

W „Ukrytej strategii” przeplatają się trzy wątki, pozornie ze sobą niezwiązane. Redford pokazuje jeden dzień Ameryki żyjącej w cieniu konfliktu na Bliskim Wschodzie.W Waszyngtonie młody, ambitny senator namawia doświadczoną dziennikarkę, by poinformowała społeczeństwo o nowej strategii walki z terroryzmem.

W Afganistanie zaczyna się właśnie akcja, o której opowiada senator. Dwaj młodzi żołnierze, niedawni studenci uniwersytetu w Los Angeles, Latynos i Murzyn, walczą o życie otoczeni przez wrogów. Zgłosili się do wojska, bo uznali, że są to winni ojczyźnie.Tego samego dnia w Los Angeles ich dawny profesor namawia jednego ze swoich najlepszych studentów do dokonania ważnego życiowego wyboru, porzucenia bierności, zdefiniowania dla siebie pojęć wolności, wiary, zaangażowania.

– Mam nadzieję, że ten film nakłoni widza do refleksji o naszej roli w życiu kraju – mówi Redford. – Przede wszystkim jest to bowiem próba przyjrzenia się, od czego zależy los jednostek i narodu. To film o osobistej odpowiedzialności ludzi, o tym, jak młodzi pojmują swoją rolę w kreowaniu przyszłości, o podejmowaniu kluczowych decyzji, które mają zapewnić nam lepszy świat.

Twórca „Ukrytej strategii” ma już dzisiaj twarz porytą gęstą siecią zmarszczek. Ale przecież jest jednym z najprzystojniejszych aktorów, jacy kiedykolwiek pojawili się na ekranie. Łączył siłę mężczyzny i niebywały chłopięcy wdzięk. Kochało się w nim kilka pokoleń kinomanek, choć on sam nigdy nie chciał być tylko „pięknym facetem”.

– Przez całe życie się miotam – powiedział kiedyś. – Bo jest ogromny dysonans pomiędzy tym, jak wyglądam, a jak się czuję i co myślę.Robert Redford urodził się 18 sierpnia 1936 roku w Santa Monica, w Kalifornii.

– Wychowałem się w niezamożnej dzielnicy Los Angeles – wspominał po latach. – Wielu naszych sąsiadów było Meksykanami. Moje dzieciństwo przypadło na czas wojny w Europie, ojcowie moich kolegów walczyli na froncie. Nie było wtedy żadnych uprzedzeń, niechęci. Nie pamiętam z tamtego czasu antysemityzmu, rasizmu, pogardy dla mniejszości. Podziały społeczeństwa, które zaczęły się po wojnie, stały się dla mnie szokiem.Jego ojciec był skromnym księgowym w Standard Oil.

– Miał poczucie przegranej, bo jako młody człowiek chciał zostać dziennikarzem. Wracał z pracy zniechęcony, wylewał swoje żale na nas. Ale też powtarzał, że człowiek powinien iść za swoimi marzeniami. Wiedziałem, że ma rację.

Matka zajmowała się domem, umarła w 1955 roku. Robert był wówczas ledwo po maturze. Stracił stypendium sportowe na Uniwersytecie w Colorado z powodu ekscesów alkoholowych, więc rzucił naukę i pojechał w podróż po Europie. Marzył o studiach w jakiejś francuskiej akademii sztuk pięknych, w końcu jednak dotarł do Włoch, do Florencji. A tam usłyszał, że nie ma talentu malarskiego i lepiej, by pomyślał o innym zawodzie. Nie zrezygnował łatwo. Po powrocie do Stanów wrócił na uczelnię plastyczną Pratt Institute of Art w Nowym Jorku. Ale asekurował się, bo w tym samym czasie zaczął też uczęszczać do Academy of Dramatic Arts.

W 1959 roku zadebiutował na Broadwayu w sztuce „Tall Story”. Jego przeznaczeniem okazał się jednak ekran. Od początku lat 60. pokazywał się w filmach i telewizyjnych serialach. Niestety, uroda spychała go do ról kochanków i amantów. Nazywano go „złotym chłopcem z Kalifornii”. Aż wreszcie zagrał w „Butch Cassidy i Sundance Kid” George’a Roya Hilla (1969). Ten western, w którym wystąpił obok Paula Newmana, stał się wielkim przebojem i wyniósł go na szczyt. Cztery lata później Redford i Newman znów wystąpili razem w filmie tego samego reżysera, w równie wielkim hicie „Żądło”. Za rolę w tej pastiszowej komedii Redford dostał nominację do Oscara.

Ale to nie Hill stał się najważniejszym reżyserem w karierze Redforda. Jego największe sukcesy aktorskie wiążą się z nazwiskami Sydneya Pollacka i Alana Pakuli. Z Pollackiem zrobili 6 filmów. „Jeremiah Johnson” (1972) był opowieścią o samotnym zgorzkniałym traperze. Potem były m.in. thriller „Trzy dni kondora” (1975) i wielka romantyczna opowieść „Pożegnanie z Afryką” (1985).Przystojny aktor był ulubieńcem płci pięknej. A reżyserzy to wykorzystywali, oferując mu takie role, jak choćby w „Wielkim Gatsbym” Jacka Claytona. Jako piękny, zakochany bogacz Redford zniewalał damską część widowni. Jego urokowi nie można się było oprzeć.

Ale on sam wolał inne role. Takie właśnie jak w filmie Pakuli „Wszyscy ludzie prezydenta” o Watergate.– To zadziwiające, jak bardzo zmienił się od tamtej pory świat – mówi aktor. – Dzisiaj w filmach politycznych dziennikarze czasem szukają źródeł informacji i próbują swoich informatorów otworzyć. Woodward i Bernstein mieli w ręku wszystkie dane, ale nikt nie wydrukowałby im tekstu, gdyby nie mieli informacji potwierdzonych w dwóch źródłach i nie dysponowali odpowiednimi nagraniami. To była zupełnie inna niż dzisiaj odpowiedzialność za słowa.

Film Pakuli nie był jedynym jego obrazem politycznym. W „Kandydacie” grał kandydata na senatora, o którego sukcesie decydowały nie poglądy, lecz wizerunek tworzony na publiczny użytek. Ciekawe kreacje stworzył też Redford w filmach „O jeden most za daleko”, „Więzień Brubaker”, „Elektryczny jeździec”.– Ja wiem, że niejeden aktor zazdrości mi ról takich, jakie mogłem grać w „Wielkim Gatsbym” czy w „Pożegnaniu z Afryką” – mówi. – Ale chciałem być bardziej wyrazisty. Byłem wdzięczny losowi, że mogłem zagrać w „Kandydacie” czy „Wszystkich ludziach prezydenta”.

Choć mam wrażenie, że widzowie i tak najlepiej mnie zapamiętali jako owego „złotego chłopca z Kalifornii”, którym przecież naprawdę nigdy nie byłem. Opinia przystojniaka zawsze się za mną ciągnęła. Za mną i moimi filmami. Przeżyłem trudny moment, gdy po premierze „Hawany” krytycy zamiast oceniać sam obraz, rozpisywali się o tym, że Redford staro wygląda. A ja przecież grałem tam człowieka spustoszonego fizycznie i psychicznie. Tymczasem ludzi interesowało nie jego cierpienie, lecz moje zmarszczki.

Aktorstwo przestało mu zresztą wystarczać. Najpierw stał się producentem, potem również reżyserem.– Reżyseria uczyniła mnie człowiekiem bardziej tolerancyjnym i cierpliwym – mówi. – Jako aktor byłem koszmarny, ciągle niezadowolony: bo za dużo czasu marnuje się na planie, bo po co tyle dubli, bo znów to idiotyczne czekanie... Dopiero kiedy stanąłem za kamerą, zrozumiałem, jak trudne i bolesne jest kręcenie filmów.Zadebiutował za kamerą „Zwykłymi ludźmi”.

– Kiedy skończyłem czterdziestkę czułem, że mam za sobą jakiś etap w życiu i muszę zacząć nowy rozdział. Dojrzałem do tego, by stanąć po drugiej stronie kamery. A szukając tematu, wiedziałem, że chcę opowiedzieć o zwyczajnych uczuciach. Powieść Judith Guest o zwykłej, amerykańskiej rodzinie była jakby dla mnie skrojona.

Amerykańska Akademia Filmowa uhonorowała go Oscarem dla najlepszego reżysera, a on wsławił się najkrótszymi w dziejach tej nagrody podziękowaniami. Powiedział: „Thank you very much”, wziął statuetkę i zszedł ze sceny.Wchodząca na polskie ekrany „Ukryta strategia” jest jego siódmym filmem. Inne to kolejno: „Fasolowa wojna”, „Rzeka życia”, „Quiz show”, „Zaklinacz koni”, „Nazywał się Bagger Vance”. Tylko w „Zaklinaczu koni” i „Ukrytej strategii” stanął też przed kamerą.

– Jako reżyser nie lubię siebie jako aktora – tłumaczy. – Jako aktor nie lubię siebie jako reżysera.Utrzymuje jednak, że właśnie reżyserując, najpełniej daje wyraz swojej osobowości. Interesują go głównie dwa tematy. Pierwszym jest szeroko pojęta polityka – problemy demokracji, wpływu mediów na społeczeństwo.

– Za jeden ze swoich najważniejszych filmów uważam „Quiz show” – mówi. – Chciałem opowiedzieć o takim momencie w historii Ameryki, gdy zaczęła się chwiać nasza wiara w system, w którym żyjemy. Cały naród z zapartym tchem miesiącami obserwował zmagania zawodników w telewizyjnym teleturnieju, a nagle okazało się, że widzowie są oszukiwani. Wyniki w „Quiz Show” były przez szefów stacji ustawiane. To był początek świata, w którym żyjemy dzisiaj – świata bezpardonowej manipulacji opinią publiczną i społeczeństwem.Drugi ważny dla niego temat to ekologia.

Redford robi filmy dokumentalne o amerykańskiej przyrodzie, bierze udział w akcjach ratowania parków narodowych, starych gatunków drzew i ginących zwierząt. W „Zaklinaczu koni” sam zagrał szlachetnego kowboja, który broni wartości dawnego Dzikiego Zachodu. Zapewniał, że wśród nieokiełznanej przyrody zarówno w tym filmie, jak i „Rzece życia” czuł się fantastycznie. Sam przecież też kiedyś uciekł od zgiełku świata.

To było w 1961 roku. Ze swoją żoną Lolą kupili kawałek ziemi w stanie Utah i wybudowali dom dla siebie i małej córeczki Shauny. Tam przyszły na świat ich następne dzieci: syn Jamie i druga córka Amy. Tam, w górach, hodował swoje ukochane konie. Nigdy nie żałowali swojej decyzji. Redford nie znosił hollywoodzkiego życia, źle się czuł w centrum uwagi, nie cierpiał wścibskich dziennikarzy, którzy podglądali go w prywatnych sytuacjach. Powtarzał, że ma prawo do własnego życia i nigdzie w amerykańskiej konstytucji nie jest zapisane, iż aktor filmowy staje się osobą publiczną, która musi widzów wpuścić do swojego domu, sypialni, kuchni i szkoły dzieci.

– Utah stało się dla nas wszystkich oazą spokoju – mówił.Jego małżeństwo rozpadło się jednak pod koniec lat 80., gdy aktor wdał się w romans z gwiazdką brazylijskich telenoweli Sonią Bragą. Aktorka zamieszkała z nim w Utah, ale szybko uciekła stamtąd znudzona. Marzyła o wielkim świecie, nie odludziu. Potem prasa śledziła romans Redforda z Kathy O’Rear, dziś pisze się, że wkrótce może odbyć się jego ślub z Sybille Szaggars, awangardową malarką niemieckiego pochodzenia.

Ale ukochane Utah kryje jeszcze jedną wielką miłość Roberta Redforda. Na 7 tysiącach akrów gwiazdor założył swoje królestwo. Skromny dom, jaki wybudował z Lolą, zamienił się w wielką rezydencję. Niedaleko powstał ośrodek narciarski. A w 1980 ruszył tam Sundance Institute wspomagający młodych filmowców. To tam odbywają się słynne festiwale Sundance promujące kino niezależne.

Redford założył też sieć kin Sundance Theatres, które działają w wielu miastach Ameryki, pokazując ambitny repertuar.Bo 71-letni dzisiaj aktor i reżyser nie ukrywa, że tęskni za czasami, gdy kino nie było wyłącznie przemysłem.– Chciałbym proponować ludziom przeżycia i marzenia, a nie popcorn – mówi. W 2002 roku Robert Redford dostał honorowego Oscara za całokształt twórczości.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu