Niezwykła zwykła kobieta

Robert Redford wysłał Meryl Streep scenariusz „Ukrytej strategii”, po czym zadzwonił: „Ja w to wchodzę, a ty?”. Odpowiedziała: „Jak ty, to ja też. Patrz, jak nam to szybko poszło”

Publikacja: 08.11.2007 19:43

Niezwykła zwykła kobieta

Foto: IMPERIAL

Jej bohaterkę, dziennikarkę Janine Roth, znany polityk chce namówić do napisania tekstu o nowych metodach walki z terroryzmem w Afganistanie. Ale Roth, która z niejednego pieca chleb jadła, od początku podchodzi do jego propozycji nieufnie. Musi ocenić, czy w jej ręce trafia właśnie rewelacyjny news, czy też młody senator manipuluje nią dla osobistych celów. Musi również podjąć decyzję, co ze swoją wiedzą zrobić.

Jest ostrożna. Wie, czym jest wolność prasy. Ma duże doświadczenie i nieraz przeżyła naciski ze strony polityków, którzy próbują zamieniać dziennikarzy w swoje medialne tuby. Pod maską spokoju kryje burzę emocji i wątpliwości. Zna siłę swojego zawodu, ale również jego pułapki. Jako Roth Meryl Streep jest znakomita. Nie gra. W „Ukrytej strategii” po prostu jest dziennikarką wystawioną na ogromną próbę.

To zresztą żadne zaskoczenie. Streep jest dzisiaj jedną z najlepszych aktorek świata. Równie wiarygodnie potrafi wcielić się w przebojową naczelną redaktor kobiecego pisma z filmu „Diabeł ubiera się u Prady” co w ekspansywnego polityka z „Kandydata”, współczesną panią Dolloway z „Godzin” czy umierającą na raka matkę z „Jedynej prawdziwej rzeczy”. Uchodzi za aktorkę, która potrafi zagrać wszystko, sama jednak się śmieje:

– Wszystko? To określenie przypomina mi kryteria oceny aktora w eksperymentalnym teatrze, gdzie raz trzeba wisieć pod sufitem jak lampa, a kiedy indziej udawać nogę od stołu. Więc może „wszystkiego” nie tyle nie umiem, ile nie chcę grać. Interesuje mnie tworzenie postaci różnorodnych, niejednoznacznych, skomplikowanych. Nie miałabym ochoty skakać po ekranie z dopiętymi czółkami i udawać stworka z przestworzy. Muszę swoje bohaterki rozumieć, dlatego lubię role, których korzenie tkwią głęboko w rzeczywistości.

Rozmawiałam z Meryl Streep kilka razy, z okazji premier różnych jej filmów. Za każdym razem była inna, jakby podobna do swoich bohaterek. W czasie promocji „Diabła...” – elegancka i pewna siebie, po „Kandydata” zamieniła się w damę. W zeszłym roku, w Berlinie, gdzie pokazywała ostatni film Roberta Altmana „A Prairie Home Companion”, odniosłam wrażenie, że jest zmęczona i w nie najlepszej formie. Ale nigdy się nie mizdrzyła, nikogo nie udawała. Bardzo bezpośrednia, odpowiadała na pytania błyskotliwie i z humorem. Zawsze tak samo zakochana w aktorstwie.

– Kiedy pracuję nad rolą, przeżywam czasem taki moment, w którym nagle zaczynam czuć swoją bohaterkę – powiedziała mi kiedyś. – To taka niezwykła chwila, gdy przestaję się męczyć i wydaje mi się, że frunę. Dla takich chwil warto żyć.

Ale jednocześnie Streep odżegnuje się od metody Stanisławskiego.

– W Yale mieliśmy nauczyciela, który był zwolennikiem „czerpania z siebie”. Pamiętam, jak bardzo pokłóciłam się z nim, kiedy kazał mojej przyjaciółce opowiadać o śmierci matki. Ja takich wiwisekcji nie uznaję. Myślę, że czerpię swoje aktorskie umiejętności z obserwowania świata. Jestem ciekawa innych ludzi. Aktor jest jak gąbka. Wchłania w siebie innych, przyswaja, a potem – kiedy jest mu to potrzebne – otwiera odpowiednią przegródkę.

Streep ma dzisiaj 56 lat. Urodziła się w Basking Ridge, jako nastolatka brała lekcje śpiewu operowego i zaczęła się pojawiać w szkolnych przedstawieniach. Potem skończyła Wydział Aktorski na Uniwersytecie Yale i trafiła do teatrów Broadwayu. Na dużym ekranie zadebiutowała w 1977 roku w „Julii”, a już rok później za rolę w „Łowcy jeleni” dostała swoją pierwszą nominację do Oscara. Potem wszystko poszło błyskawicznie. Rok 1979 – pierwszy Oscar za rolę matki w „Sprawie Kramerów”. Rok 1981 – kolejny Oscar za film wracający do historii II wojny światowej „Wybór Zofii”, w której zagrała Polkę zmuszoną do podjęcia najstraszliwszej decyzji – które z jej dzieci ma przeżyć.

Od tej pory Streep nigdy więcej nie dostała od kolegów statuetki, ale za to kolekcjonuje nominacje do Oscara. Ma ich już 14. Za role w filmach „Kochanica Francuza”, „Silkwood”, „Pożegnanie z Afryką”, „Chwasty”, „Pocztówki znad krawędzi”, „Co się wydarzyło się w »Madison County«”, „Jedyna prawdziwa rzecz”, „Koncert na 500 serc”, „Adaptacja”, „Diabeł ubiera się u Prady”. Jej udział w filmie to gwarancja, że mamy do czynienia z dziełem ambitnym i interesującym. Streep tworzy postacie wyraziste, nierzadko miotane namiętnościami, ale silne i niezależne duchowo.Były filmy, w których wyglądała pięknie, ale były i takie, w których była brzydka, wycieńczona, nieatrakcyjna i mocno postarzona.

– Każda kobieta chce być piękna – mówi. – Nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Ale z niczym nie wolno przesadzać. Wiem, że to nie gładka twarz i sylwetka modelki zadecydowały o moim sukcesie. Ja zresztą nigdy nie czułam się piękna. W młodości miałam trochę kompleksów na punkcie długiego nosa i kilku innych mankamentów urody. Dlatego nie interesowało mnie granie kobiet, które pojawiają się na ekranie w półmroku, roznegliżowane, i to jest ich główna zaleta. Nie miałam ochoty konkurować na „rynku mięsnym” Hollywood. Raz, jako mało znana aktorka, przeżyłam nieprzyjemną chwilę. Syn Dino De Laurentiisa zaprosił mnie na spotkanie z ojcem, który kompletował obsadę do dużej produkcji. Ten przywitał się ze mną, po czym powiedział do syna po włosku: „Coś ty mi przyprowadził? Ona jest strasznie brzydka, po co trwonisz mój czas?”. Znałam włoski, więc powiedziałam tylko: „Do widzenia”, i wyszłam. Coś mnie zakłuło w środku, ale nie aż tak bardzo, jak można się było spodziewać. Od początku nie tak chciałam budować swoją karierę. Dlatego, mimo upływu czasu, trwam. Zresztą dzisiejszy Hollywood też się zmienia. Pojawiło się w nim miejsce dla kobiet dojrzałych.

Rzeczywiście w ostatnich latach Streep pracuje niemal bez wytchnienia. Ale ma żelazną zasadę: czas między zdjęciami a promocją filmu należy do jej rodziny. W Hollywood przylgnął do niej przydomek „arystokratka”. Wypowiadany z przekąsem, bo Streep nie spoufala się z filmowym środowiskiem. Żyje w swoim prywatnym świecie z mężem i czworgiem dzieci, nie chodzi na hollywoodzkie przyjęcia, rzadko zaprasza gości do siebie. W kinie, świadoma swojej pozycji, w kontraktach narzuca twarde warunki. Gdy w „Dzikiej rzece” wpadła do wody i omal nie utonęła, uznała, że ma dosyć przygód, i zapowiedziała, że chce być blisko domu. Realizatorzy „Pokoju Marvina” wybudowali dla niej Florydę w okolicach Nowego Jorku. Na plan codziennie dowoził ją helikopter, cały harmonogram zdjęć był układany „pod nią”.

Ale takie jest prawo gwiazdy. A Meryl Streep mówi, że siłę daje jej właśnie rodzina. Nigdy zresztą nie była typem hollywoodzkiej skandalistki. W młodości przeżyła tragedię. Na planie „Łowcy jeleni” zakochała się w Johnie Cazale’u. Kiedy 42-letni aktor zachorował na raka kości, Streep na kilka miesięcy niemal zamieszkała z nim w szpitalu. Po jego śmierci, w marcu 1978 roku, rzuciła się w wir pracy. Wynajęła wtedy mieszkanie od kolegi swojego brata – rzeźbiarza Dona Gummera. I to właśnie on stał się jej najbliższym przyjacielem, a potem mężem, z którym jest do dzisiaj. Przez wiele lat prowadzili spokojne życie w Connecticut. Ostatnio, gdy starsze dzieci się usamodzielniły, przeprowadzili się do Nowego Jorku.Streep lubi powtarzać, że jest „zwyczajną aktorką, która po pracy wraca do domu”.

– Nie mam goryli, żyję jak wszystkie kobiety. Sprzątam, gotuję, pomagam najmłodszej córce w odrabianiu lekcji, czasem idziemy razem na spacer albo gdzieś wyjeżdżamy. Sama prasuję koszule męża. Każdemu polecam. Bardzo dobry sposób, żeby od sławy nie zawirowało w głowie.

No, więc kobietą jest może Streep zwyczajną, ale aktorką – nieprawdopodobnie utalentowaną. Spytałam ją kiedyś, czy nie boi się starzenia. Odpowiedziała bez żadnej kokieterii:

– Jako kobieta bardzo. W końcu każdy chce być piękny, sprawny i atrakcyjny. Z trudem akceptujemy fakt, że załamujemy się fizycznie, że tracimy siły i część energii. Ale nie zamierzam posunąć się do tego, by z własnym wiekiem walczyć. Uważam, że trzeba z godnością przyjmować wszystkie fazy życia.

Jej bohaterki są coraz starsze, ale ciągle fascynujące. Streep umie wybierać scenariusze. Nigdy nie przyjęła roli, która byłaby czystą chałturą.

– Zawsze myślę, czy film, w którym zagram, wzbogaci świat, w jakim żyję sama i w jakim żyją moje dzieci – mówi.

Jej bohaterkę, dziennikarkę Janine Roth, znany polityk chce namówić do napisania tekstu o nowych metodach walki z terroryzmem w Afganistanie. Ale Roth, która z niejednego pieca chleb jadła, od początku podchodzi do jego propozycji nieufnie. Musi ocenić, czy w jej ręce trafia właśnie rewelacyjny news, czy też młody senator manipuluje nią dla osobistych celów. Musi również podjąć decyzję, co ze swoją wiedzą zrobić.

Jest ostrożna. Wie, czym jest wolność prasy. Ma duże doświadczenie i nieraz przeżyła naciski ze strony polityków, którzy próbują zamieniać dziennikarzy w swoje medialne tuby. Pod maską spokoju kryje burzę emocji i wątpliwości. Zna siłę swojego zawodu, ale również jego pułapki. Jako Roth Meryl Streep jest znakomita. Nie gra. W „Ukrytej strategii” po prostu jest dziennikarką wystawioną na ogromną próbę.

Pozostało 90% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu