[b]Rz: Czy fotografia pozwoliła pani odnaleźć własną tożsamość? [/b]
[b]Eva Rubinstein:[/b] Długo jej szukałam, bowiem żyłam w cieniu silnych osobowości. Szczególnie ojca, który nieustannie wymagał dla siebie publiczności. Nawet w domu, nie tylko na koncertach. Mama zresztą także była osobą z charakterem. Trudno mi było wtedy nieraz rozpoznać, co sama myślę i czuję. Podobnie było w moim małżeństwie z Williamem Sloane Coffinem, pastorem Uniwersytetu Yale. On też był człowiekiem o dominującej osobowości. Gdy po 12 latach naszego małżeństwa, po rozwodzie, zajęłam się w 1967 r. fotografią, poczułam, że odzyskałam własny głos.
[b]Zdobyła pani wolność? [/b]
Więcej, zrozumienie siebie i możliwość decydowania o sobie. Wcześniej, nawet jako tancerka i aktorka na Broadwayu, musiałam wykonywać polecenia innych. W fotografii to jest dla mnie fantastyczne, że podejmuję decyzje i całkowicie jestem za nie odpowiedzialna.
[b]Ojciec szybko zaakceptował pani niezależną drogę i sukcesy artystyczne? [/b]