Lubiłem sobie wyobrażać, że jestem w luksusowym miejscu, w normalnej rzeczywistości. Nawet kapitalistyczna bieda nosiła dla nas znamiona wielkiego świata. Pierwszy raz zobaczyłem Zachód z bliska, kiedy byłem na studiach. Wtedy w Polsce było już trochę lepiej, w związku z tym nie doznałem szoku. Gdybym wyjechał tam, mając lat 17, to pewnie bym został. Na szczęście komunizm już się w Polsce skończył.
[b]Jednak przyznaje się pan też do tęsknoty za tamtymi czasami.[/b]
I nad tym ubolewam. Choć może tak już jest, że tęskni się za swoją młodością, pierwszą miłością?
[b]Tak pana irytuje rzeczywistość, że wracają marzenia z przeszłości?[/b]
Owszem. 1989 rok wydawał się końcem koszmaru i początkiem, jeśli nie świetlanej, to jednak wyraźnie lepszej przyszłości. Niestety. Irytuje mnie trwonienie energii, wielkiego sukcesu, jaki odnieśliśmy, przez ludzi niekompetentnych, małych, którzy teraz próbują bardzo nieudolnie rządzić i co gorsze – nie potrafią odnaleźć polskiej racji stanu.
[b]Nie chciałby się pan w takim razie zaangażować w działalność polityczną?[/b]
Nigdy nie miałem takich ambicji. Owszem, jako dziecko chciałem zrobić desant na Kreml, ale to minęło. Dziś nie widzę powodu do chodzenia na wybory. Dlaczego mam wybierać między większym i mniejszym złem?
[b]Co w takim razie pana cieszy?[/b]
Oczywiste, że rodzina. Spokój, jasna ocena sytuacji i dystans do siebie, którego długo mi brakowało. I jeszcze marzenia. O czym, nie opowiem, bo to bardzo osobiste. Wciąż mam jednak kłopoty z rozpoznaniem szczęścia. Nawet kiedy je przeżywam, to tego nie widzę. Niby jest pięknie, a jednak czegoś mi brakuje. Za to sztuka już mnie nie boli. Szczerze mówiąc, mało mnie obchodzi. Nabieram do niej coraz większego dystansu. Do siebie też.
[b]To brzmi jak prowokacja...[/b]
Dojrzałem do tego, żeby się pogodzić ze swoimi wyborami. Może tak jest po prostu wygodnie? Więc tak naprawdę nie boli mnie, że jesteśmy tacy prowincjonalni i że ja też taki jestem, być może. Może uświadomienie sobie, że nie jestem kimś wyjątkowym, pozwala zobaczyć świat we właściwych proporcjach i czyni mnie spokojniejszym. A spokój daje coś w rodzaju szczęścia.
[ramka][b]Bartosz Opania[/b]
Widzowie znają go przede wszystkim jako doktora Witka z „Na dobre i na złe” oraz Mateusza z komedii romantycznej „Zakochani”. Od młodzieńczych lat chciał uprawiać artystyczny zawód, ale zanim zdał do warszawskiej PWST, szkoła była dla niego źródłem stresów, bo miał w niej wiele problemów jako dyslektyk, dysgrafik i dysortografik.
Od skończenia studiów jest aktorem Teatru Ateneum. Zadebiutował w nim w 1994 roku rolą Cypriana w „Iwonie księżniczce Burgunda”. Dwa lata wcześniej zagrał po raz pierwszy w filmie „1968. Szczęśliwego Nowego Roku” Jacka Bromskiego. Wiele interesujących kreacji stworzył w Teatrze Telewizji, m.in. Artura Rimbaud w „Całkowitym zaćmieniu” Christophera Hamptona. Ma 38 lat.[/ramka]
Na dobre i na złe
16.10 | TVP 2 | niedziela