Kino na beczce prochu

Tolerancyjny wydźwięk „Nazywam się Khan” docenili zachodni krytycy i widzowie, ale premierze w Indiach towarzyszył wybuch religijnej nienawiści. Kino to dla Hindusów sprawa wielkiej wagi, towarzyszą mu silne emocje i kontrowersje

Publikacja: 22.04.2010 21:30

Twórcy filmu znaleźli się na celowniku fanatyków religijnych

Twórcy filmu znaleźli się na celowniku fanatyków religijnych

Foto: Fotorzepa

Wydaje się, że pogodna historia z optymistycznym przesłaniem o międzyludzkim porozumieniu powinna budzić sympatię. Ale stworzenie takiego filmu w Indiach wiąże się z poważnym ryzykiem.

Po premierze w USA amerykańska i brytyjska prasa przyjęły film ciepło, chwaliły pacyfistyczne treści. W najbardziej przychylnych komentarzach pojawiały się nawet porównania do „Slumdoga. Milionera z ulicy” Danny’ego Boyle’a, który triumfował na ubiegłorocznym rozdaniu Oscarów. Jednak nad Gangesem jeszcze przed pierwszymi pokazami obraz wywołał oburzenie hinduskich radykałów i nacjonalistów. Kontrowersje budziła nie tyle filmowa historia

– znana wówczas wyłącznie twórcom – ale sam tytuł. Radykalni hinduiści uznali zdanie „Nazywam się Khan” za agresywną manifestację tożsamości muzułmańskiej. Stosunki między wyznawcami islamu i hinduizmu w Indiach to krucha i złożona materia. Wystarczy pretekst, by wybuchły zamieszki. Przywódcy ugrupowań politycznych i religijnych prowokują konflikty, a dzięki radykalizacji nastrojów społecznych umacniają swój autorytet. Ofiarą takich działań padł właśnie film Karana Johara i jego główna gwiazda – Shah Rukh Khan.

Odtwórca tytułowej roli i jego bohater noszą nazwisko Khan – najpopularniejsze wśród indyjskich muzułmanów. Choć wyznawcy islamu są najliczniejszą mniejszością etniczną w Indiach (jest ich ponad 160 milionów, stanowią ponad 13 procent społeczeństwa), ich udział w życiu publicznym nie jest proporcjonalny. Zajmują niewiele stanowisk państwowych, w armii czy policji tylko mały odsetek muzułmanów ma szansę zrobić karierę.

W Bollywood sytuacja jest bardziej złożona. W przemyśle filmowym sukces odniosło wielu muzułmanów. Aktualnie w aktorskiej czołówce są poza Shah Rukh Khanem także: Aamir Khan, Saif Ali Khan i Salman Khan. Cieszą się uwielbieniem mas, ale na ekranie zwykle grają Hindusów. Muzułmanie rzadko pojawiają się w filmach jako protagoniści, a ich religia i związane z nią ceremonie nie są ukazywane tak efektownie jak hinduskie tradycje i rytuały. Indyjskie kino rozrywkowe boi się kontrowersji, na co dzień stroni od tematyki społeczno-politycznej, by nie drażnić fanatyków, nie zrażać potencjalnych widzów i łatwo uzyskać wymaganą do dystrybucji zgodę Centralnej Rady Certyfikacji Filmów.

Ta ostrożność nie jest bezpodstawna, filmowy biznes wiąże się nad Gangesem z poważnym zagrożeniem. Zdarzają się zamachy i ataki na kina, a filmowcy są zastraszani. Im więcej konfliktów rodzi scenariusz, tym mniej chętnie łożą na niego producenci. Tak koło się zamyka – najbardziej opłaca się kręcić rozrywkowe historie o miłości.

[srodtytul]Gwiazdy pod obstrzałem[/srodtytul]

Tym razem kontrowersje wywołał sam Shah Rukh Khan za sprawą wypowiedzi niezwiązanej z filmem. Kilka dni przed premierą publicznie wyraził ubolewanie, że do prestiżowych rozgrywek ligi krykieta nie wybrano w tym roku żadnego gracza o pakistańskich korzeniach. Relacje między Indiami a Pakistanem są napięte, odkąd w 1947 r. doszło do krwawego podziału brytyjskich terytoriów. Słowa Khana, obnażające uprzedzenia i dyskryminację, rozwścieczyły członków radykalnej politycznej organizacji Shiv Sena, która promuje hinduski nacjonalizm. Jej przywódcy w wystąpieniach zaatakowali gwiazdora – oskarżyli go o zdradę ojczyzny. Zażądali, by wyniósł się do Pakistanu, i zapowiedzieli, że jeśli nie przeprosi i nie wycofa wypowiedzi, spotkają go przykre konsekwencje. Aktor się nie ugiął, choć w przeszłości wielkie sławy to robiły.

Ataki na znane postaci są sprawdzoną metodą działania radykałów. Zastraszali już m.in. malarza Maqboola Husaina, nazywanego indyjskim Picassem, który ukazywał na płótnach hinduskie bóstwa w negliżu (w 2006 r. artysta opuścił Indie, ostatnio schronienie zaoferował mu Katar). Celem kampanii hinduistów stał się także narodowy idol i uwielbiany krykiecista Sachin Tendulkar, który uznał, że Indie i Bombaj są wspólnym dobrem wszystkich mieszkańców. Bojówkarze Shiv Sena zniszczyli studio telewizji popierającej sportowca i pobili jej pracowników.

Naciskom politycznym ulegają także największe gwiazdy kina. Przed dwoma laty ofiarą ataków stała się słynna para aktorska – Jaya i Amitabh Bachchan. Ona musiała się na jakiś czas wycofać z życia publicznego, bo podczas ważnej filmowej premiery powiedziała kilka zdań w języku państwowym – hindi, a nie marathi, którym mówi się w Bombaju. Jej mąż, będący dla indyjskiego kina kimś na kształt ojca i mentora, także spotkał się z brutalną krytyką, gdy w jednym z wywiadów wyznał, że kocha swe rodzinne strony – położony na północy kraju stan Uttar Pradesz. Regionalne i etniczne różnice w Indiach przypominają skomplikowany węzeł, niewiele sław ma odwagę występować w roli rzeczników tolerancji.

[srodtytul]Policjanci na premierze[/srodtytul]

Shah Rukh Khan jest wyjątkiem – urodził się w rodzinie muzułmańskiej, ale deklaruje, że nie jest praktykującym wyznawcą islamu. Od lat podkreśla w wywiadach swój umiarkowany i pełen akceptacji stosunek wobec różnych wyznań. Poza granicami kraju jest obrońcą tradycji Indii i zwolennikiem zachowywania indyjskiej tożsamości w erze globalizacji, w kraju natomiast stał się symbolem drogi środka, nowoczesnego myślenia o współżyciu mimo odmienności.

Premiera „My Name Is Khan” stała się dla niego samego i wielu Hindusów testem tolerancji. Gdy tylko rozpoczęła się przedsprzedaż biletów na film, zwolennicy radykałów wyszli na ulice. W dniach poprzedzających premierę w Bombaju aresztowano blisko dwa tysiące osób oskarżonych o niszczenie kin, rozdzieranie ekranów i tłuczenie witryn reklamujących pokazy „My Name Is Khan”. Aktywiści Shiv Sena zastraszali właścicieli kin, bileterów i stojących w kolejkach widzów. Mimo to z projekcji wycofały się jedynie małe bombajskie kina, najważniejsze multipleksy pracowały zgodnie z planem.

Reżyser i producenci filmu spotkali się z przedstawicielami policji, która obiecała dodatkową ochronę. Zmobilizowano 21 tysięcy mundurowych, każdego z bombajskich kin pilnowało 20 policjantów, a widzowie byli dokładnie przeszukiwani. Premiera okazała się sukcesem, film jest – jak dotąd – najmocniejszym tytułem sezonu. Bilety w najważniejszych kinach zostały wyprzedane, a indyjscy recenzenci poszli w ślady kolegów z USA i Wielkiej Brytanii. Wielu pisało, że „My Name Is Khan” to zaskakujący krok w karierze Shah Rukh Khana, a także film, który zmieni Bollywood.

Wydaje się, że pogodna historia z optymistycznym przesłaniem o międzyludzkim porozumieniu powinna budzić sympatię. Ale stworzenie takiego filmu w Indiach wiąże się z poważnym ryzykiem.

Po premierze w USA amerykańska i brytyjska prasa przyjęły film ciepło, chwaliły pacyfistyczne treści. W najbardziej przychylnych komentarzach pojawiały się nawet porównania do „Slumdoga. Milionera z ulicy” Danny’ego Boyle’a, który triumfował na ubiegłorocznym rozdaniu Oscarów. Jednak nad Gangesem jeszcze przed pierwszymi pokazami obraz wywołał oburzenie hinduskich radykałów i nacjonalistów. Kontrowersje budziła nie tyle filmowa historia

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta